Dość rzadko sięgam po Noblistów i książki ‚wielkie’. Może trochę
na przekór, nie wiem, zawsze byłam jedną z tych zbuntowanych nie do
końca zgadzającą się z regułami i formami przyjętymi. Dla zasady nie
lubiłam szkolnych lektur i książek, które, w mniemaniu innych, powinnam
była czytać. Na szczęście dla siebie i mojego rozwoju czytelniczego, mam
zaufanie do p. Kasi i dzięki niej krok po kroku rozwijam swoje
czytelnicze przygody z literaturą wielką w sposób podany mi podstępnie i
zawsze z szerokim uśmiechem :)
Miasto ślepców – nie jest to książka, którą przeczytałam ostatnio,
minęło już trochę czasu odkąd ją skończyłam, ale akurat dziś
przeglądając różne papierzyska zadomowione na moim biurku, trafiłam na
kartkę z urywkami powieści, które sobie zapisałam :)
O rany, czy jeszcze ktoś w tych czasach zapisuje sobie cytaty z książek czy pozostałam jedynym z dinozaurów epoki minionej? :) (w razie W, nie musi nikt nic pisać, będę się łudzić, że nie jestem jedyna :))
Jest to książka nietypowa, przynajmniej dla mnie. Autor raczy nas rzadkimi dialogami wplecionymi w opisy sytuacji i myśli postaci. Jest to książka, nie posiadająca bohaterów z ‚imienia i nazwiska’ książka o nikim i każdym. Sposób w jaki autor przedstawił postaci jest dla mnie niesamowity. Występuje tam na przykład pan, który zachorował pierwszy, taksówkarz, dziewczyna w okularach, żona drugiego, czy mały zezowaty chłopiec. Pierwszy raz spotkałam powieść, w której nie było Jadzi, Tomka i Marysi, i strasznie emocjonalnie to na mnie wpłynęło.
Sama książka pokazuje rzeczy straszne. Sama jestem miłośniczką ‚starego’ Koontza. Dobrych horrorów, nie tych bezpłciowych kryminalików teraz pisanych. „Drzwi do grudnia”, czy „Ciemne rzeki serca”, po których przeczytaniu bałam się wstać z łóżka i sprawdzić, czy zamknęłam drzwi do domu zahartowały mnie troszeczkę w odbiorze tekstów ‚strasznych’, paranormalnych i okrutnych wręcz czasami, ale „Miasto ślepców” jest inne. Czytając tę książkę bałam się przeczytać to, co wiedziałam, że nastąpi. Jest to tak trafnie przekazana mentalność ludzka, taka zła mentalność, że czytanie o tym i uświadamianie sobie przy każdej sytuacji, że większość ludzi tak właśnie działa w sytuacjach z goła kryzysowych, stawała się jakby nie do zniesienia. Książka naprawdę świetnie pokazuje ludzkie oblicze, a brak ‚Zosi’ i ‚Franka’ tym bardziej podkreślają, że bohaterowie książki to my sami.
O rany, czy jeszcze ktoś w tych czasach zapisuje sobie cytaty z książek czy pozostałam jedynym z dinozaurów epoki minionej? :) (w razie W, nie musi nikt nic pisać, będę się łudzić, że nie jestem jedyna :))
Jest to książka nietypowa, przynajmniej dla mnie. Autor raczy nas rzadkimi dialogami wplecionymi w opisy sytuacji i myśli postaci. Jest to książka, nie posiadająca bohaterów z ‚imienia i nazwiska’ książka o nikim i każdym. Sposób w jaki autor przedstawił postaci jest dla mnie niesamowity. Występuje tam na przykład pan, który zachorował pierwszy, taksówkarz, dziewczyna w okularach, żona drugiego, czy mały zezowaty chłopiec. Pierwszy raz spotkałam powieść, w której nie było Jadzi, Tomka i Marysi, i strasznie emocjonalnie to na mnie wpłynęło.
Sama książka pokazuje rzeczy straszne. Sama jestem miłośniczką ‚starego’ Koontza. Dobrych horrorów, nie tych bezpłciowych kryminalików teraz pisanych. „Drzwi do grudnia”, czy „Ciemne rzeki serca”, po których przeczytaniu bałam się wstać z łóżka i sprawdzić, czy zamknęłam drzwi do domu zahartowały mnie troszeczkę w odbiorze tekstów ‚strasznych’, paranormalnych i okrutnych wręcz czasami, ale „Miasto ślepców” jest inne. Czytając tę książkę bałam się przeczytać to, co wiedziałam, że nastąpi. Jest to tak trafnie przekazana mentalność ludzka, taka zła mentalność, że czytanie o tym i uświadamianie sobie przy każdej sytuacji, że większość ludzi tak właśnie działa w sytuacjach z goła kryzysowych, stawała się jakby nie do zniesienia. Książka naprawdę świetnie pokazuje ludzkie oblicze, a brak ‚Zosi’ i ‚Franka’ tym bardziej podkreślają, że bohaterowie książki to my sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz