Dobrzy pisarze często chwytają życie. Średni przesuwają po nim szybko ręką. Źli gwałcą je i zostawiają padlinę.
Guy Montag, jak co dzień, po pracy wraca od razu do domu, do żony, lecz dziś przez całą drogę jest niespokojny, czuje się, jakby był obserwowany, jakby ktoś za nim szedł, śledził. Za rogiem natyka się na Klarysę McClellan, siedemnastolatkę mieszkającą po sąsiedzku. Wdając się z nim w krótką pogawędkę, całkiem nieprzypadkowo Klarysa potrąca jakąś strunę strunę w duszy Montaga, która już nigdy nie przestanie drżeć, a Guy już nigdy nie będzie taki sam.
Guy jest sumiennym strażakiem i dlatego pachnie naftą. Przecież wszystkim wiadomo, że jedynym zadaniem strażaka jest palenie książek. I kiedy pewnego dnia podczas rutynowej służby, po rozmowie z młodą sąsiadką, w płomieniach ginie razem z książkami ich właścicielka, Guy doznaje tak potwornego wstrząsu, że już nigdy nie będzie taki sam.
Gdzie zawiodą go tajemnicze ścieżki ukrytej przed światem duszy, co się stanie z konsumpcyjnym społeczeństwem kierującym się tylko własnym dobrem i szczęściem pozornym i chwilowym?
Cudowna, wspaniała, odkrywcza i wizjonerska.
451* Fahrenheita przeczytałam już jakiś czas temu, ale jakoś trudno mi się było zabrać za recenzowanie. Teraz też mi trudno. Ta skromna objętościowo książka, która wnosi w czytelnika tak ogromny napływ emocji, że ciężko je w sobie poukładać.
W świecie pełnym wysokiej technologii, wszechobecnych spotów reklamowych, wrzawy nieskładnej muzyki, ludzie siedzą zamknięci z własnej woli przed ścianami telewizyjnymi, które stają się częścią rodzinki (brzmi znajomo?). Kultura masowa ogranicza się do nic nie znaczących seriali telewizyjnych, w których oglądający biorą aktywny udział identyfikując się bezosobowymi aktorami. Większość społeczeństwa nosi w uszach 'muszelki radiowe' i wyłączeni z ogólnego nurtu biegnących dokądś ludzi zatopieni są w specjalnie nadawanych dla nich audycjach radiowych (a teraz znajomo?). Nikt nikogo de facto nie interesuje. Nawet małżeństwa zawierane są jakby 'odgórnie', a małżonkowie nie do końca się znają, wystarczy, że oglądają to samo. W świecie, gdzie nie ma na nic czasu, gdzie po ulicach jeździ się tak szybko, że billboardy są specjalnie projektowane jako dłuższe i szersze, żeby przy odpowiedniej prędkości kierowców zlały się w zrozumiały wzór reklamowy, nikogo nie dziwi, że dzieciaki rozbijają się i biją, żeby wyładować agresję, nikogo nie dziwią salony do roztrzaskiwania sprzętów i nikt z własnej woli nie wychodzi tak po prostu na spacer.
Ale czy mamy czas na myślenie? Jeśli człowiek nie pędzi sto mil na godzinę w maszynie, gdzie nie może myśleć o niczym oprócz niebezpieczeństwa, to bawi się w jakąś grę, albo siedzi w pokoju, gdzie nie może dyskutować z czterościennym telewizorem. Dlaczego? Telewizor jest 'realny'. Jest bezpośredni, ma wymiar. Mówi człowiekowi co ma myśleć, i wbija to w niego. Musi mieć rację. Wydaje się, że ma rację zawsze. Popycha pana tak szybko do swych własnych konkluzji, że pana umysł nie ma czasu zaprotestować: "Co za nonsens!"
Ray Bradbury przedstawił totalny kulturowy kryzys, a nawet rozkład społeczeństwa. Powieść bardzo do mnie przemawia i uważam ją za jedną z najlepszych książek fantastyczno-filozoficznych, która, na czasy obecne, wcale nie przedstawia aż tak odległej idei. Przypatrzmy się naszemu społeczeństwu. Może rzeczywiście czytanie nie jest jeszcze zakazane, ale my wszyscy czytający wiemy, jak w zasadzie nas mało,a co robią ludzie masowo? Poszukują po ciężkiej pracy rozrywki łatwej i przyjemnej, bez przymusu zbytniego wytężania myśli - telewizja, serial, włącza się i coś tam pyka. Ludzie nie są sami, co tam do nich mówi z salonu.
Jakiś czas temu, obejrzałam całkiem przypadkowo film, na jakimś tam przypadkowym kanale. "Idiokracja" - o społeczeństwie amerykańskim z przyszłości, w której przetrwali w zasadzie ludzie o bardzo niskich wymaganiach i, niestety, też i równie niskiej inteligencji. To była komedia, a potraktowałam to osobiście jak dramat społeczny, podobnie jak z tą książką.
Całkowity moralno-inteligencki rozpad społeczeństwa opisany przez autora jest tak przytłaczający i wszechogarniający, że aż boli fizycznie. Oczywiście, nie obawiajcie się jakiś moralizatorskich wątków, czy filozofii rozkładu społeczeństwa, tego praktycznie nie ma. Po prostu czytając sami ze strony na stronę widzimy uproszczenie i agresję na tych, którzy są inni, którzy czytają, a przez może będą niebezpieczni, lub ... lepsi.
My również palimy książki. Czytamy książki i palimy je, bojąc się, by ich nie znaleziono. Mikrofilmy nie opłacają się: zawsze podróżujemy i nie chcemy zakopywać filmów i potem wracać w tamto miejsce. Zawsze istnieje możliwość wykrycia. Lepiej trzymać to wszystko w naszych starych głowach, gdzie nikt nie może tego widzieć ani podejrzewać.
Chciałbym panu przedstawić Jonathana Swifta, autora tej złośliwej książki politycznej pt. "Podróże Guliwera"! A ten tu kolega to Karol Darwin [...] My [czytelnicy] jesteśmy wszystkimi, Montag. Arystofanesem i Mahatmą Gandhim, i Buddą, Konfucjuszem...Jesteśmy również Mateuszem, Markiem, Łukaszem i Janem.
Z drugiej strony nie można przecież nikogo obrazić. Jeśli ktoś napisze o czymś niepochlebnie, to on gotów się obrazić i pogorszy mu się, więc spalmy książkę, zniszczmy źródło nieszczęścia.
- How are you?
- Wonderful, thank you!
Do tego trzeba dążyć. Do krótkotrwałego szczęścia i braku niepokoju, a temu winne są książki.
Musisz zrozumieć, że nasza cywilizacja jest tak rozległa, że nie możemy sobie pozwolić na denerwowanie i niepokojenie mniejszości. Zapytaj siebie samego, czego przede wszystkim pragniemy w naszym kraju?
Wspaniała lektura, gorąco wszystkim polecam. Wzbudza emocje i zmusza do myślenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz