Fotoreporterka, Rosjanka, Masza jedzie z kolegą z pracy na targi literatury dziecięcej do Paryża. Niestety nie dane jest jej podziwianie wspaniałego miasta i bezcennych zabytków, ponieważ z dnia na dzień coraz bardziej rozbiera ją choroba. Na domiar złego jej klaustrofobiczny, mikroskopijny wręcz pokój w hotelu wcale nie poprawia jej samopoczucia, jak również nie czynią tego garści połkniętej aspiryny.
Zapada w niespokojny sen, a kiedy się budzi, rzeczywistość okazuje się koszmarnym majakiem, z którego poplątanych wydarzeń nie widać wyjścia.
Z tych chorobowych majaków wyziera dość dramatyczna przeszłość Maszy. Jej zrujnowane przeszłe życie rodzinne. Koszmary dnia codziennego kiedy usilnie poczucie wyrzutów sumienia ukrywała pod pokładami przyszłego życia, pracy, rozwoju, budzą się w niej i pozornie wydostają na zewnątrz napierając swoją siłą, strasząc i żądając zadośćuczynienia.
Książka Anny Starobiniec wpadła w moje ręce zupełnie przypadkowo. No może nie tak zupełnie, bo w zasadzie sama ją z półki podniosłam i z targowiska wyniosłam, całkiem świadomie wśród innych nabytków z wszechobecnych na nadmorskich terenach namiotów z tanią książką. Zebrało mi się tych książek ponad 10, ale sami wiecie jak to jest jak się widzi książki po około 10 PLN, kiedy w tradycyjnych rynkowych księgarniach ceny sięgają naprawdę wysokich progów.
Schron 7/7 rzucił mi się w oczy głównie okładką, a że jakoś tak przed-urlopowo byłam w nastroju całkiem post-apokaliptycznym, to od razu i po tytule i po zdjęciu z okładki samo mi się nasunęło, że coś w takich klimatach tu będzie. Potem gdzieś pobieżnie przeczytałam na skrzydełkach o fantasy i Bułhakowie, i w zasadzie tyle mi wystarczyło.
Tak więc po pierwsze, książka nie ma nic wspólnego z post-apo. Czy to źle? Oczywiście, że nie, ale jak ktoś nastawiałby się na książkę poprzez okładkę, to żeby wiedział. Zupełnie żadnej post-apo, ani nawet żadnej wojny, tzn. no niby jest, ale nie taka, jak byśmy mogli na to w ogóle wpaść.
Po drugie fantasy, O tak jak najbardziej. Fantasy tu aż za dużo, każdą dziurą wychodzi, c wcale nie jest takie złe, naprawdę. Ale, ale, nie jest to po prostu fantasy, to totalny kosmos. Tak sobie czytałam tę książkę i co jakiś czas: ale że jak????, bądź eeeee? To bardzo, bardzo, hm, inna powieść.
Po trzecie Bułhakow, nu może troszkę dałoby się odnieść, jakoś pod "Mistrza i Małgorzatę" może, ale to jakbyśmy bardzo chcieli.
W takim razie, co to w ogóle za książka? Nie będę daleka od prawdy jeśli tu się wywnętrznię i napiszę, że moje takie zupełnie pierwsze odczucia, graniczyły gdzieś pomiędzy wizjami nieźle naćpanego człeka a dobrze zeschizowaną psychą. W sumie wiele dziwnych, strasznych, kosmicznych, ironicznych i wielu różnych innych książek czytałam, ale ta jest naprawdę pokręcona. I, żeby było śmieszniej, wcale nie w złym kierunku. Kurczę, to naprawdę dobra, ciekawa i intrygująca, a właściwie nawet nie intrygująca, a raczej niepokojąca książka, tyle, że ścisły koniec, do bani ;/ To znaczy sam koniec przede wszystkim kompletnie niczego jakby nie wyjaśnia, zupełnie zabrakło mi w nim takiego jakiegoś przytupu, huku zrozumienia, bez niego większość rzeczy tak jak w książce gubi się gdzieś między krainą snu i jawy, tak i u czytelnika może się rozmyć i nawet pozostawić pewien rodzaj niesmaku, rozczarowania, czy po prostu braku głębszej przyjemności z przeczytania. Ja, swoją przyjemność w tej książce znalazłam, [mały spoiler-choć nie do końca, ale jakieś moje 'narzucenie' interpretacji] pozostawiona matka, która porzuca własne dziecko po ciężkim wypadku w stanie głębokiego autyzmu, w końcu uświadamia sobie swoje poczucie winy i poprzez własne chęci, wizje, chce jakby wymazać wyczyścić ten oskarżający ją brud tego czynu.
Autorka posługuję się językiem prostym i dosadnym. Trafiają się sceny nieprzyzwoite, opisane sucho, jakby reportażowo, ale nie odbiera się ich w sposób wulgarny. To bardzo dziwna książka, niby wszytko jest totalnie pogmatwane i baśń przechodzi w inną baśń, czy sen w sen, a zjawa w zjawę, czyta się ją dość łatwo i szybko pomimo tego całego poplątania.
Polecam, ponieważ naprawdę nie jest zła, a nawet całkiem dobra, ale chyba głównie czytelnikom dość wytrwałym, których nie przerazi a dream within a dream. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz