sobota, 31 maja 2014

Jack Ketchum - Potomstwo

2/10

Makabryczna zbrodnia w ciepłą majową noc. Wstrząśnięci stróże prawa pukają do domu emerytowanego szeryfa, który już po ich minach wie, że zło powróciło.
Wiele lat wcześniej przez tę niewielką część Ameryki przetoczyła się fala okrutnych zbrodni. Jak po nitce do kłębka zarazy i spaczenia George Peters dociera do klanu brutalnych, bezpardonowych morderców. Wybija ich co do jednego. Wszystkich, dzieci, dorosłych, wszystkich. Wielu dobrych ludzi pada z rąk ich przeciwników, ale nie ustępują w wyrwaniu z ziemi zdegenerowanych nasion.
Teraz zmęczony życiem emeryt popijający trochę za dużo whiskey, żeby zagłuszyć ból po utracie żony, a trochę, żeby zapomnieć o tym, o czym policjanci na jego progu przyszli mu przypomnieć.
Jakimś cudem ktoś przeżył, przetrwał i klan się odrodził stanowiąc jedno z największych zagrożeń dla lubiącego ład i spokój członka amerykańskiej społeczności.


Z Jackiem Ketchumem mam niewiele wspólnego, właściwie nic. To pierwsza książka jego autorstwa jaka trafiła w moje ręce. Wzrok przykuwa okładka powieści. Mroczna, tajemnicza, niewiadoma. I to tyle z pozytywnych elementów.

Sama esencja książki stanowi dość ciekawe podłoże do dobrego, ciężkiego horroru. Klan zwyrodnialców, dzikich dzieciaków i brutalne i wręcz barbarzyńskie sceny mordów i tortur poczynionych dla rozrywki. Wszystko pięknie, gdyby nie wykonanie.

Styl autora, a raczej może tłumacza (czytałam w wersji polskiej) jest okropnie niejednolity. Czasami zdarza się w jakimś kompleksie zdaniowym użyć słowo, które kompletnie odstaje od innych, aż tak gwałtownie, że boli po oczach. Ciężko mi tu podać jakiś cytat, bo przy pojedynczym zdaniu, tego zgrzytu się nie odczuwa, a nie będę Wam tu przepisywać całych akapitów. W każdym bądź razie chodzi o to, że czytamy sobie jakiś fragment, wczuwamy się w treść, a tu nagle ZONK! pada jakieś 'dziwne' słowo, które nijak się ma do całej wymowy tekstu, choć znaczeniem jak najbardziej pasuje. To jakbyśmy dopasowali do samochodu jedno z kół od zaprzęgu konnego. Koło? Koło, Rozmiar się zgadza, zadanie spełnia, a jednak jakoś nie bardzo.

Do tego dochodzi jeszcze składnia. Tłumacz chyba nie bardzo umie się posługiwać językiem polskim, albo, co jest jak najbardziej możliwe, jestem na tyle nie ogarnięta (!!! <---- patrz komentarze), że nie rozumiem stylu, a nawet niektórych zdań. Mała próbka:
 'Była wdzięczna, że mężczyzna, który nie miał kosy z płynem po goleniu.' - czy czegoś Wam tu nie brakuje, czy ja się czepiam.
Albo:
'Zobaczył chłopca - dostrzegł go dopiero teraz - który stoczył się z bagażnika.' - mnie takie zdania bolą ;/
Mam wrażenie, że tłumacz za często używał google-translatora. Przecież to, co w języku obcym brzmi poprawnie i dobrze, przepisane dokładnie po polsku, zamienia się w jakiś bełkot.

Teraz raczej zastrzeżenie do autora niż tłumacza. Jack Ketchum to mistrz off-topów. Niestety wcale nie w dobrym znaczeniu. Ponownie zanurzamy się w głębię treści. Znajdujemy się w jakimś konkretnym miejscu, przerażona kobieta ma wrażenie, że jest zamknięta jak królik w klatce i tu...BUM! cała historia na 3-4 strony o króliczkach, jak one biedne tkwią w tych strasznych klatkach. To znaczy, nie ma tam nic  królikach, to tylko taki przykład do off-topu.
Albo uciekinierka siedzi w jakimś odizolowanym miejscu i zastanawia się nad horrorem, który właśnie stał się jej udziałem. Słyszy z daleka zawodzenia swojej przyjaciółki, którą oprawcy ciągną za sobą i nagle przychodzi jej do głowy, że rzeczywiście nie może się winić za to, że nie płakała za wujem po jego śmierci. Eeee? 

Książkę mimo wszystko przeczytałam całą. Ale nie jest ona warta czasu nad nią spędzonego, bo tyle świetnych książek wciąż czeka na odkrycie. Nie sądzę, żebym sięgnęła po kolejną książkę tego autora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...