wtorek, 8 kwietnia 2014

Bernard Cornwell - Panowie Północy

9/10

Przeznaczenie jest wszystkim.

Uhtred jest już całkiem dojrzałym młodzieńcem. Po zwycięstwie dla króla Alfreda, otrzymał marny spłachetek ziemi na południu, jak zwykle, wiecznie chorujące król Alfred stanowczo lepiej nagradzał chrześcijan. Urażony, ale pełen wiary we własną przedsiębiorczość i tak był pewien, że będzie bogatszy niż niejeden z tych paniczyków z południa.
Trzeci tom bardzo pokrętną drogą zabiera nas w podróż na daleką północ, jak sam tytuł wskazuje. Młody Uhtred w ciągłym dążeniu do odbicia swojego domu rodzinnego - Bebbanburga zawładniętego podstępem przez jego wuja, po tym jak został uprowadzony przez Duńczyków w wieku 10 lat.
Uhtreda spotka dziwny los, od uratowania króla, przez pozostanie niewolnikiem aż po walki na śmierć i życie, życie, które go nie oszczędza, nawet przeciwnie, ciska nim jak liściem na wietrze, a gdzie spadnie tam czyha kolejne niebezpieczeństwo.




Honor raz po raz popycha nas na drogi, których nie obralibyśmy z własnej nieprzymuszonej woli.

Panowie Północy wracają tchnieniem do części pierwszej. Jest bardziej duńska niż angielska, choć i tu niemało saskich opowieści. Kolejny raz Bernard Cornwell podkreśla nieuczciwość kleru tamtej epoki, ich chciwość i bezwzględność. Bardzo dobrze się to czyta, ponieważ, na szczęście, autor nie pochodzi z żadnego z krajów, w którym zostałby za takie opowieści zlinczowany. Nie mam nic przeciwko religii, właściwie żadnej, ale bardzo denerwuje mnie fanatyzm i idealizowanie - skrajności mówimy stanowcze nie. Autor fajnie pokazuje rozwój zachłannego chrześcijaństwa, choć nie unika również ukazania tych właściwych księży, czy mnichów - głęboko wierzących, dobrych i prawych chrześcijan. Całkiem niedorzeczne ówczesne 'ciągoty' księży do 'świętych przedmiotów', czyli wszelkie wywyższanie części ciała świętych, przecieranie ran szmatką, na którą nastąpiła sama Dziewica, czy dotknięcie czoła zębem świętego. Jak nic przypomina to zwykłe gusła i zabobony krajów dalece nierozwiniętych. Fajne podejście z dystansem i świetnie się o tym czyta.

Łatwiej stwarzać pozory wiary, niż walczyć ze wściekłymi fanatykami.

Panowie Północy to fantastyczna opowieść pełna poświęceń, wiary i zdrady. Szczęk oręża, mlaskanie kopyt w błocie, szaleństwo i odosobnienie przeplatają się, by ukazać mieszankę niezwykłą, która zapada po wieki w pamięć. Nigdy nie sądziłam, że dzieło historyczne tak może do mnie przemawiać, a cała historia namalowana przez pisarza zapiera dech w piersiach. Bernard Cornwell stworzył niesamowity, rozległy świat, w który wsiąkłam z kretesem. Jak grząskie bagno i ruchome piaski tak cykl o Wikingach nie puści czytelnika lekko. 

Postacie wykreowane przez autora są żywe i ciągle walczą z naturalnymi słabościami. Ich przekleństwem jest wiara w czary i 'ognie piekielne'. Autor naprawdę dobrze uchwycił ducha wczesnego średniowiecza. Czytając naprawdę można się wczuć w klimat tamtych trudnych do życia czasów.

Bernard Cornwell osiągnął coś niesamowitego. W powieści historycznej, która z zasady, dla mnie, jest zazwyczaj literaturą ciężką, obfitującą w mnogość dość nudnych elementów, używa pióra tak lekkiego, że grube tomiszcza czyta się na jednym wdechu, szybko, w dwa trzy wieczory. Język jest przyjemny, łatwy, a zdania nie nadto rozbudowane i łatwe do zapamiętania i zrozumienia. 

Bernard  Cornwell  i jego cykl o Wikingach to autor z opowieścią, której ciągle jest za mało. Na szczęście jeszcze trochę przede mną :)


Książka bierze udział w wyzwaniach:
OPASŁE TOMISKA
KLUCZNIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...