Kogoś ratujesz.
Kogoś zabijasz.
Kto może wiedzieć, jak to się skończy.
Bardzo, bardzo czekałam aż wezmę w ręce tę książkę, Zawsze była w wypożyczeniu, a ja miałam (zresztą nadal mam) jakiś tam oczekujący stosik do przeczytania, więc nie zamawiałam jej. Ale w piątek (niepotrzebnie weszłam do biblioteki, bo znów mam oczekujący niemały stosik) Złodziejka leżała i czekała na półce. Może na mnie, może na kogoś innego, ale skoro tak leżała, to czas był ją wziąć do domu. I tak wreszcie do mnie trafiła.
Otworzyłam ją z pewnym wahaniem, niestety często tak bywa z wyczekanymi książkami, że narasta wobec nich tak wielkie oczekiwanie, którego często nie są w stanie wypełnić. Muszę przyznać, że na początku jakoś ciężko mi się ją czytało. Stanowczo zbyt krótkie rozdziały wybijały mnie z rytmu. Na początku.
Książka jest opowieścią o małej dziewczynce - Liesel, którą matka odwozi do rodziny zastępczej. A wszystko w czasach przed i w trakcie II Wojny Światowej. Ale nie zdziwcie się, to nie jest typowa książka o wojnie, to nawet nie jest typowa książka.
Liesel wiedzie swoje życie w pozornie surowej i nawet nieprzychylnej rodzinie. Poznaje rówieśników w szkole. A wśród tego wszystkiego są książki, książki - prezenty, książki kradzione. Jej przybrany ojciec grywał na akordeonie, a dla Liesel książki ze swoimi słowami układały się w muzykę, w pieśni, jak i dla mnie i może dlatego poczułam z nią jakąś więź. Książki - pocieszycielki czytane ludziom w schronie podczas bombardowania, książki - lekarze czytane, żeby przywrócić chorych do świata żywych, książki - pamiętniki upamiętniające ważne wydarzenia. Czy ktoś taki może kiedyś dojść do następującego zwątpienia:
Wyrwała stronę z książki i przedarła ją na pół.
Potem cały rozdział.
Po niedługim czasie otaczały ją strzępy podartych na małe kawałeczki stron i słów. Słowa. Po co są słowa? Świat bez słów wyglądałby inaczej. Bez słów Fuhrer byłby niczym. Nie byłoby kulejących więźniów, nie byłoby potrzeby pocieszania się oszukańczymi słowami.
No więc na co są właściwie słowa?
Liesel powtózyła to jeszcze raz na głos, mówiąc do ścian oświetlonej na pomarańczowo biblioteki:
- Po co są słowa?
Może.
Ale co można czuć kiedy wszyscy odchodzą, kiedy jest tak, jak nigdy nie miało być, a doświadcza tego tylko mała niewinna dziewczynka.
Wyrwała stronę z książki i przedarła ją na pół.
Potem cały rozdział.
Po niedługim czasie otaczały ją strzępy podartych na małe kawałeczki stron i słów. Słowa. Po co są słowa? Świat bez słów wyglądałby inaczej. Bez słów Fuhrer byłby niczym. Nie byłoby kulejących więźniów, nie byłoby potrzeby pocieszania się oszukańczymi słowami.
No więc na co są właściwie słowa?
Liesel powtózyła to jeszcze raz na głos, mówiąc do ścian oświetlonej na pomarańczowo biblioteki:
- Po co są słowa?
Może.
Ale co można czuć kiedy wszyscy odchodzą, kiedy jest tak, jak nigdy nie miało być, a doświadcza tego tylko mała niewinna dziewczynka.
Narratorem opowieści jest Śmierć, ale nie taka jak sobie wyobrażamy, raczej współodczuwająca, litościwa a nawet przyjacielska. Przyznam się, że mimo tej odmienności nie przypadł mi jednak do gustu. Samo opowiadanie historii było właściwie prawie neutralne i w porządku, ale wstawki Jej - Śmierci przemyśleń jakoś nie do końca do mnie przemawiały. Poza tym jednak bardziej przemawia do mnie opisywanie w jakimś porządku, a nie w środku książki adnotacja: 'ona umrze, a jeszcze nie teraz, a piszę to teraz, bo nie lubią budować napięcia.' To nawet bardzo nie przypadło mi do gustu, niestety. Czasami trochę wzbudza we mnie współczucia, kiedy ten Śmierć jest taki właściwie samotny i nikt nawet go nie pożegna.
Trzymały się za ręce.
Nastąpiło pożegnanie, a potem odwróciły się i opuściły cmentarz, kilka razy oglądając się za siebie.
Ja zostałem trochę dłużej.
Pomachałem im.
Nikt mi nie odmachał.
Sama opowieść jest transcendentalna. Jest to właściwie historia oparta nie na historii a raczej na emocjach, doświadczeniach, poznaniu. Jeśli będziecie w niej szukać treści o wojnie, nie znajdziecie ich. To po prostu smutna opowieść z wojną w tle.
Trzymały się za ręce.
Nastąpiło pożegnanie, a potem odwróciły się i opuściły cmentarz, kilka razy oglądając się za siebie.
Ja zostałem trochę dłużej.
Pomachałem im.
Nikt mi nie odmachał.
Sama opowieść jest transcendentalna. Jest to właściwie historia oparta nie na historii a raczej na emocjach, doświadczeniach, poznaniu. Jeśli będziecie w niej szukać treści o wojnie, nie znajdziecie ich. To po prostu smutna opowieść z wojną w tle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz