Kiedy w różne, niezwiązane ze sobą miejsca na naszej planecie pewnego dnia spada 12 meteorytów, każdy myśli o sensacji, ale i strachu, który się budzi ze względu na nieprzewidywalność natury galaktyki. Kiedy wszystkie stacje na świecie trąbią w wiadomościach o kolejnych katastrofach i ofiarach, które pochłonął opad kosmicznych skał, a naukowcy prześcigają się w zapewnieniu ludzkości, że właściwie nic nam nie grozi, dwunastu młodych ludzi już wie, że właśnie nadszedł początek końca, kres istnienia świata i początek ich morderczej gry o przetrwanie rodu.
Meteoryty, które spadły na ziemię, nie są przypadkowymi skałami 'z nieba', spadły na z góry określone miejsca, z których odbiorcy przenoszonych przez nich wiadomości mogli je odszukać, zrozumieć i rozpocząć śmiertelną rozgrywkę życie swoje i najbliższych.
Endgame nie jest zabawą, jest prawdą i rzeczywistością, jest grą, której koniec oznacza zagładę dla większości z nas, a obrońcami naszej potencjalnie chybotliwej egzystencji jest tak naprawdę grupa dzieciaków rozrzuconych po całym świecie i tylko od ich zwycięstwa zależy kto i czy w ogóle przeżyje.
Taką rzeczywistość stworzyli nam bogowie z kosmosu.
James Frey stworzył dość frapującą wizję przyszłości opartej na grze, w której bierze udział dwunastu młodych graczy starannie wyselekcjonowanych w obrębie swoich starożytnych klanów i już praktycznie od urodzenia wdrażani w ideę Endgame, w której stawką jest przetrwanie rodu zwycięzcy. Równocześnie z grą w książce czytelnicy mogą rozwiązywać zagadkę na własną rękę, choć tego tematu nie zgłębiałam, ponieważ, niestety, mam ewidentnie za mało czasu na samo czytanie, a co dopiero na zabawę poza książką. Z drugiej strony wiem, że jest mnóstwo ludzi, którzy ten temat w realu pociągną, bo sama Monika, która pożyczyła mi książkę, stwierdziła, że już odwiedziła wszystkie strony internetowe dotyczącej Engame i nadal szuka.
Ale, pomijając warstwę książki, która przenika do naszej zwykłej codziennej rzeczywistości, trzeba napisać, że autorzy wykreowali fajną opowieść, która, jakby się głębiej przypatrzeć, jest oparta na odwiecznych filmach i książkach przygodowych typu Indiana Jones, Anioły i Demony Browna, jak i sam Kod Leonarda itp. Czyli cała rama opowieści polega na grupce osób, które dostają, tu od sił wyższych, jakieś dziwne wskazówki i heja wyruszamy na poszukiwanie. Ta historia różni się od tamtych w zasadzie tylko tym, że uczestnicy nie ratują całego świata, bo ten, czego są pewni i uczeni od dziecka, umrze, zginie, a wyłącznie walczą o przetrwanie własnego małego klanu, rodu, chciałoby się rzec, heh, gatunku.
Oczywiście, pomimo tego, co napisałam, a właściwie spłyciłam w akapicie wyżej, książka nie jest zła. Wręcz przeciwnie, czyta się ją dobrze z całkiem sporym zainteresowaniem. Pojawiają się w niej elementy dziwne, straszne, czasami nie na miejscu, ale ogólny zarys okazuje się nad zwyczaj spójny i tętniący własnym życiem.
Język książki czasami jest w jakiś niedostosowany sposób dziwny, ale to, przynajmniej tak podejrzewam, że autorzy zażyczyli sobie jak najmniej odstępstw w wyglądzie stron oraz egzekwowali dość wierne tłumaczenie bez miejsca na polot literacki tłumacza. Dlatego też niektóre fragmenty czyta się dość niewygodnie osobom, które nie nawykły do składni i sposobu pisania anglojęzycznych autorów w oryginale.
Oczywiście muszę też dodać, że jest to książka, która przemawia chyba głównie do młodzieży (ostatnio chyba większość takich trafia w moje ręce), więc i język i problemy mogą czasami wydawać się trywialne. Z drugiej z kolei strony, niektóre sceny rodem z horroru, jak torturowanie uczestnika gry przez innego w celu uzyskania jakiś informacji, gdzie torturujący ma zaledwie 13 lat, a bestialskie metody jakich używa i radość, którą mu to sprawia pozostaje w ostrym kontraście z językiem i problemami uczestników gry - dzieciaków.Jest jeszcze jeden malutki szczegół, który trochę mnie irytował podczas czytania, mianowicie cała otoczka bohaterów. Wszyscy, nawet jeśli pochodzą z biednej Mongolii okazują się być bogaci, wyposażeni w najnowszy super-hiper sprzęt do zabijania, fałszywe dokumenty, setki tożsamości. Nie, no wiem, że byli szkoleni od dziecka i ich klany właściwie tylko dla nich pracowały, ale, ale bez przesady może: Łapanie strzały w locie gołą ręką - szesnastolatka? Ehh, wszystko fajnie, ale.
Ogólnie nie jest to zła książka, czyta się ją w miarę, sama gra jest w porządku, akcja i postaci rodem z Fantastycznej Czwórki. Lubię Mervela lubię super-bohaterów i dobrze się bawiłam czytając tę książkę, aczkolwiek z nikłym, krzywym uśmieszkiem przy umiejętnościach naszych zbawców ziemi :)
Ale, pomijając warstwę książki, która przenika do naszej zwykłej codziennej rzeczywistości, trzeba napisać, że autorzy wykreowali fajną opowieść, która, jakby się głębiej przypatrzeć, jest oparta na odwiecznych filmach i książkach przygodowych typu Indiana Jones, Anioły i Demony Browna, jak i sam Kod Leonarda itp. Czyli cała rama opowieści polega na grupce osób, które dostają, tu od sił wyższych, jakieś dziwne wskazówki i heja wyruszamy na poszukiwanie. Ta historia różni się od tamtych w zasadzie tylko tym, że uczestnicy nie ratują całego świata, bo ten, czego są pewni i uczeni od dziecka, umrze, zginie, a wyłącznie walczą o przetrwanie własnego małego klanu, rodu, chciałoby się rzec, heh, gatunku.
Oczywiście, pomimo tego, co napisałam, a właściwie spłyciłam w akapicie wyżej, książka nie jest zła. Wręcz przeciwnie, czyta się ją dobrze z całkiem sporym zainteresowaniem. Pojawiają się w niej elementy dziwne, straszne, czasami nie na miejscu, ale ogólny zarys okazuje się nad zwyczaj spójny i tętniący własnym życiem.
Język książki czasami jest w jakiś niedostosowany sposób dziwny, ale to, przynajmniej tak podejrzewam, że autorzy zażyczyli sobie jak najmniej odstępstw w wyglądzie stron oraz egzekwowali dość wierne tłumaczenie bez miejsca na polot literacki tłumacza. Dlatego też niektóre fragmenty czyta się dość niewygodnie osobom, które nie nawykły do składni i sposobu pisania anglojęzycznych autorów w oryginale.
Oczywiście muszę też dodać, że jest to książka, która przemawia chyba głównie do młodzieży (ostatnio chyba większość takich trafia w moje ręce), więc i język i problemy mogą czasami wydawać się trywialne. Z drugiej z kolei strony, niektóre sceny rodem z horroru, jak torturowanie uczestnika gry przez innego w celu uzyskania jakiś informacji, gdzie torturujący ma zaledwie 13 lat, a bestialskie metody jakich używa i radość, którą mu to sprawia pozostaje w ostrym kontraście z językiem i problemami uczestników gry - dzieciaków.Jest jeszcze jeden malutki szczegół, który trochę mnie irytował podczas czytania, mianowicie cała otoczka bohaterów. Wszyscy, nawet jeśli pochodzą z biednej Mongolii okazują się być bogaci, wyposażeni w najnowszy super-hiper sprzęt do zabijania, fałszywe dokumenty, setki tożsamości. Nie, no wiem, że byli szkoleni od dziecka i ich klany właściwie tylko dla nich pracowały, ale, ale bez przesady może: Łapanie strzały w locie gołą ręką - szesnastolatka? Ehh, wszystko fajnie, ale.
Ogólnie nie jest to zła książka, czyta się ją w miarę, sama gra jest w porządku, akcja i postaci rodem z Fantastycznej Czwórki. Lubię Mervela lubię super-bohaterów i dobrze się bawiłam czytając tę książkę, aczkolwiek z nikłym, krzywym uśmieszkiem przy umiejętnościach naszych zbawców ziemi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz