Kiedy Wagabunda budzi się po zabiegu, nie do końca czuje się sobą, a co gorsze wciąż jakby słyszy w głowie głosy i to wcale nie tak rzadko jakby tego chciała. To dla niej dziwne. Jest doświadczoną duszą i była już na wielu planetach, a żywiciele nigdy nie byli tak oporni. Oczywiście wszystko mija w końcu z czasem, ale Melanie - jej ludzki żywiciel, nie planuje łatwo oddać się zapomnieniu. Gdzieś w jakimś zapomnianym przez wszystkich miejscu czeka na nią młodszy braciszek i ... Jared.
Wagabunda - Melanie, Melanie - Wagabunda, a może po prostu Wanda? Kiedy zagubiona dusza poddaje się emocjom swojej żywicielki postanawia przekonać się sama czym takim jest ten ludzki świat.
Czy miłość żywiciela zniszczy zagnieżdżoną w nim duszę, czy altruizm duszy pozwoli na samobójczą śmierć w imię wyższego dobra?
Tak, tak, to Stephanie Meyer, ta od Zmierzchu. W sumie chyba jakoś rozumiem, że może wydawać się Wam dziwne czytanie tej książki, ale możecie wierzyć mi w ciemno, że wzięłam ją z półki bibliotecznej rozmyślnie, po czym jaką jedną z niewielu zabrałam ze sobą na urlop wiedząc, że w ten sposób z pewnością ją przeczytam. Oczywiście obawiałam się, że jest ona tak mierna jak ten cały Zmierzch (choć, o rany! to też kiedyś w wakacje przeczytałam ;)), ale ale, tu mnie moja p. Kasia próbowała przekonać, że to jednak nie do końca taka chała jakby mi się wydawała, że to sci-fi i w ogóle można. No jak widać można i nawet jeszcze jakoś się po tym czuję. Nawet nie wzięłam w międzyczasie żadnej innej do rąk.
Książka sama w sobie nie jest zła (!). Choć sam koncept obcego 'pasożyta' zagnieżdżającego się w ludzkim ciele - żywicielu to nic nowego, więc sam wątek sci-fi, który mógł mnie tu utrzymać przy względnym życiu upadł dość szybko. Cała książka skupia się tak najbardziej na młodzieńczej miłości w trudnych czasach poprzetykanych wątkami przygodowym i raczej niż science-fiction. Tak więc naprawdę jest to taki 'zmutowany' romans dla nastolatek, ale nie mogę powiedzieć, że jest to romans zły i beznadziejny. Jest w książce parę fajnych momentów, kilka moralnych dylematów, więc nie jest najgorzej.
Język książki jest bardzo prosty. Nie ma tu jakiejś mega-kosmicznej filozofii, nie ma dziwnych, czy trudnych struktur składniowych. Objętość jest spora - 556 stron, ale czyta się to wyjątkowo szybko i łatwo. Szczególnie jak nieopodal szumi woda i powiewa chłodna bryza :)
Jestem dość łaskawa, bo wypoczęta pewnie ;p, ale naprawdę nie poleciłabym tej książki nikomu, kto chciałby przeczytać cokolwiek fantasy, bo to, według mnie nic wspólnego z fantasy nie ma. Może można to określić jakimś paranormal romance - niestety nie wiem, ponieważ tylko tę nazwę słyszałam, a żadnego modelowego dobrodziejstwa tego nie czytałam, więc ciężko mi się odnieść. Pomysły fantasy i science-fiction pojawiające się w tej powieści są z pewnością odgrzewane i w dodatku lekko przypalone. Sam romans, jak dla nastolatek (ponieważ bohaterami są raczej tacy dość młodzi waleczni) jest całkiem całkiem, ale mnie nie za bardzo to wchłania. Choć wydaje mi się, że jest to książka lepsza od wyleniałego wilkołaka, błyszczącego wampirka i lasce wiecznie zdziwionej jak przyłapany kot w kuwecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz