Witam Was serdecznie :) wróciłam i mogę zaczynać marudzić.
Na początek tytuł dość przewrotny, ponieważ to będą raptem dwa krótkie spostrzeżenia po wyjazdowe.
Na początek tytuł dość przewrotny, ponieważ to będą raptem dwa krótkie spostrzeżenia po wyjazdowe.
15 lipca okazał się dniem nad wyraz bogatym w wydarzenia. W tym małym nadmorskim polskim miasteczku, w którym na co dzień liczba ludności nie przekracza nawet 500 osób w te piękne słoneczne dni jest tu tłoczno iście jak na Marszałkowskiej. I "w tych pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnej" przyszło mi spotkać się z Dziennikami Agnieszki Osieckiej odczytywanymi na głównym placu przez Panie Sławomirę Łozińską i Krystynę Czubównę. Wspaniała dykcja, miłe dla ucha głosy, piękne teksty i dorodne słońce pochylające się na horyzoncie. Czego chcieć więcej? Ale ludziom jednak nie dogodzisz.
Spostrzeżenie #1
Nadal wśród nas chodzą pełnoprawne buraki. No co tu dużo mówić. Imiennie nikogo nie obrażam, ale trudno mi się powstrzymać przed tym komentarzem kiedy siedząc sobie zaraz przez zaimprowizowaną sceną pod parasolem słuchając książki jak słuchowiska widzę, że idzie taka buraczana rodzina staje przed tym stołem z dziećmi wrzeszczącymi o kolejną porcję lodów, czy czego tam innego. Stają więc oni zaraz przed odczytującymi Paniami centralnie wystawiając swoje zadnie części zebranej publiczności komentując donośnie:
pan: - A to co to za stolik tutaj jest? (czytające nie przerywają swojego zadania)
pani: - A nie wiem właśnie, ale patrz, patrz Zenku książkę czytają dla ludzi.
pan: - Książkę? KSIĄŻKE? (głos bardzo zdziwiony) A po co książkę? Zresztą książkę jak chcę to sobie sam przeczytam.
Z tymi słowami na szczęście państwo się ewakuowali.
Ogólne spostrzeżenie #2
W tymże samym dniu, jak już pisałam obfitującym w wydarzenia kulturalne, odbywał się też Festiwal Indii. W zasadzie to wspaniała impreza, choć żadnej indoktrynacji nie znoszę i się nie dam. Dla zasady, że ja to na pewno nie i koniec.
Niemniej bardzo chętnie poszliśmy na wtorkowe występy, choćby dlatego, że serwowali tam rewelacyjny sernik, za którym moje Młode wręcz przepada. Podczas festiwalu oprócz sceny głównej z pokazami tańca czy teatru są również organizowane dla publiczności różne inne mini-imprezy w namiotach rozstawionych dookoła głównej sceny.
Były warsztaty kreowania szczęścia - oczywiście odwiedziłam i przynajmniej Młode podszkoliło swój rosyjski, którego zaczął się właśnie uczyć. W sumie gdzie bym znalazła w domu native speakera pd rosyjskiego, a tak proszę :)
Następnie skierowałam swoje kroki do namiotu ze sztuką gotowania (o ja nieświadoma!). Po co tam poszłam to chyba oczywiste. W kuchni indyjskiej zawsze ciekawi mnie prażenie ziół oraz ich wykorzystywanie, ale to, czego się tam dowiedziałam przeszło moje największe wyobrażenie.
Wyobraźcie sobie grupkę ludzi zachłannie chłonących wykład pani za stołem na temat ciasta drożdżowego (sama słuchałam z ciekawością, bo nie bardzo sobie radzę z drożdżowym akurat) i w takiej atmosferze zainteresowania przechodzimy do warzyw. Pani z z pochodzenia Wałbrzyszanka bardzo młoda na mój rzut oka z całkiem sporą wprawnością o tej kuchni rozprawiała. Doszliśmy akurat do garam masali kiedy pani zaczęła opowiadać nam o przyprawie asafetyda - taki zamiennik cebuli i czosnku. Oczywiście padło nieuniknione pytanie od publiczności: dlaczego nie używacie w swojej kuchni cebuli i czosnku? Pani rozkwitła. Powiedziała, że cebula jest nieodłącznym składnikiem mięs i w związku z tym jest jego jakby namiastką, a dla nich wegetarian jest przecież nie do pomyślenia jakikolwiek związek kuchenny z mięsem. Trochę otworzyły mi się oczy, ale, na szczęście Ania, która była tam z nami lubi kuchnię i zna różne ciekawostki, które mi są zupełnie obce. Zapytała więc co z syropem cebulowym, czy on też ma coś wspólnego z mięsem? Pani się troszkę zmieszała, ale tylko troszeczkę i odparła, że oczywiście nie, ale, z drugiej strony, oni nie jedzą cebuli i czosnku, ponieważ te dwie rośliny powodują pasję. Pasję? Ale o co chodzi jaką pasję, chyba muszę pojeść więcej tej cebuli, to może coś się we mnie obudzi. Widząc nieprzekonane twarze zmieniła temat na czosnek, że nieładnie pachnie, że nie da się zneutralizować zapachu i jesteśmy niemili innym ludziom po zjedzeniu tegoż (o.0) . Ania zaraz zareagowała pietruszką, która przecież neutralizuje zapach zupełnie. Pani odpowiedziała, że i owszem, ale przecież czy wy (my-publiczność) nie zdajecie sobie sprawy jak śmiercionośny jest czosnek. Patrzę więc z niejaką wątpliwością na panią za wielkim garnkiem i czekam aż coś doda. A ona kontynuując mówi, że żołnierze smarują czosnkiem kule do karabinu i kiedy taka kula zadraśnie choćby ramię wroga, wtedy wróg pada zabity na śmierć. Od razu - bo taką niszczącą siłę ma w sobie czosnek. (O matko - pomyślałam) I aż zapytałam:
-To w takim razie jak siekam czosnek i się zatnę, to też - śmierć?
A pani na to:
- Oczywiście i dlatego nie używamy tu w ogóle czosnku jak pani widzi.
No więc mówię:
-W takim razie przynajmniej z reinkarnacją państwo tu nie kłamią, bo tyle razy ile mnie śmierć od czosnku spotkała w życiu, a tu nadal stoję...
Pani się obraziła i już nawet nie patrzyła w moją stronę, ale nadal siedziałam i słuchałam. Bo padło pytanie (nie, nie, nie ode mnie):
-A dlaczego nie jecie jajek, skoro sery i mleko tak?
-Ponieważ jajko to przecież oczywiście mała kurka, więc, po pierwsze nie wolno zabijać życia, a po drugie toż to mięso jest właściwie.
Nie mogłam się powstrzymać i skomentowałam:
-Wie pani, my tutaj raczej też nie zjadamy zapłodnionych jaj kurzych tylko takich bez wcześniejszej ingerencji koguciej, więc tam raczej zarodka od niosek nie ma w ogóle.
Pani, oczywiście nawet w moją nie spoglądając, odpowiedziała:
-Widzą państwo, nie jemy nawet niezapłodnionych jaj, ponieważ każde jajo to OKRES KURY.
Padłam, nie wytrzymałam, wstałam i mówiąc wystarczająco głośno:
-Widzimy proszę pani, że co najwyżej to dawno pani w szkole nie była.
I wyszłam.
Podróże kształcą, a czasami nawet kształco i rozwijają. Czasami w kierunku, o którym nigdy byście nie pomyśleli.
I z tym optymistycznym akcentem pożegnam się dziś z Wami przesyłając Wam również jeden z ostatnich nadmorskich zachodów słońca tego wyjazdu :)
-To w takim razie jak siekam czosnek i się zatnę, to też - śmierć?
A pani na to:
- Oczywiście i dlatego nie używamy tu w ogóle czosnku jak pani widzi.
No więc mówię:
-W takim razie przynajmniej z reinkarnacją państwo tu nie kłamią, bo tyle razy ile mnie śmierć od czosnku spotkała w życiu, a tu nadal stoję...
Pani się obraziła i już nawet nie patrzyła w moją stronę, ale nadal siedziałam i słuchałam. Bo padło pytanie (nie, nie, nie ode mnie):
-A dlaczego nie jecie jajek, skoro sery i mleko tak?
-Ponieważ jajko to przecież oczywiście mała kurka, więc, po pierwsze nie wolno zabijać życia, a po drugie toż to mięso jest właściwie.
Nie mogłam się powstrzymać i skomentowałam:
-Wie pani, my tutaj raczej też nie zjadamy zapłodnionych jaj kurzych tylko takich bez wcześniejszej ingerencji koguciej, więc tam raczej zarodka od niosek nie ma w ogóle.
Pani, oczywiście nawet w moją nie spoglądając, odpowiedziała:
-Widzą państwo, nie jemy nawet niezapłodnionych jaj, ponieważ każde jajo to OKRES KURY.
Padłam, nie wytrzymałam, wstałam i mówiąc wystarczająco głośno:
-Widzimy proszę pani, że co najwyżej to dawno pani w szkole nie była.
I wyszłam.
Podróże kształcą, a czasami nawet kształco i rozwijają. Czasami w kierunku, o którym nigdy byście nie pomyśleli.
I z tym optymistycznym akcentem pożegnam się dziś z Wami przesyłając Wam również jeden z ostatnich nadmorskich zachodów słońca tego wyjazdu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz