Jonasz jest młodym chłopcem, przed którym nastał trudny czas, jako 12 latek zostanie mu w społeczności nadany zawód, do którego od teraz będzie się przygotowywał, żeby później pełnić swoją funkcję z zapałem i werwą dla dobra wszystkich. Niestety Jonasz sam nie wie gdzie chciałby się znaleźć ani tym bardziej jaki zawód wykonywać, natomiast wie, że jest z nim coś nie tak, że to, co widzi jest inne, nie takie jakie powinno być.
Społeczeństwo, w którym dojrzewa Jonasz, jest społeczeństwem idealnym, przynajmniej w oczach jego twórców. Nie ma konfliktów, brak chorób, głodu, zróżnicowania rasowego i kulturowego, nie ma agresji. Nie ma też wzruszeń, rozgorączkowanych policzków na wieść o niespodziance i tajemnicy, nie ma kolorów, nie ma muzyki, nie ma książek, właściwie nie ma nic, czym człowiek żyje wewnętrznie. To wszystko zostało odjęte od zwykłego 'starego' życia, żeby ujednolicenie zaprowadziło pokój i powstrzymało wszelką agresję i tym samym ból i cierpienie ludzkości.
Komórki rodzinne są odpowiednio dopasowywane do swoich charakterów i pracy, a dzieci można otrzymać po wniesieniu odpowiednich wniosków do rady i też nie więcej niż dwoje.
Taki świat otacza Jonasza i w takim świecie przyszło mu być tym innym.
Długo mnie ostatnio nie było, ale niestety proza życia pracowniczego i od września żadnego wolnego weekendu, w dodatku nie zanosi się na niego jeszcze przez następne dwa ;/ przepraszam za chwilowy i czasowy niebyt, ale mam nadzieję, że z początkiem listopada jakoś powoli mi się unormuje.
A tymczasem jak widzicie, kolejna dystopia na moim koncie i muszę przyznać, że chyba najbardziej udana. Dlaczego? Właśnie z powodu fabuły. Może na początek trochę tak nieskładnie powiem o tej książce wkładając moje przemyślenia na świeżo. Przede wszystkim książka jest napisana dość prostym, choć nie prymitywnym, językiem i może trochę z tego powodu odstręczać, bądź po prostu wzbudzać mieszane emocje za względu na światłość czytelników pragnących literatury na pewnym poziomie, a nie kolejnej książki dla młodzieży. Ale, paradoks tej książki polega na tym, a przynajmniej tak mi się wydaje, że wielu młodych ludzi złaknionych mocnych wrażeń i szybkiej, a nawet i dość dramatycznej akcji po wszelkich notabene dobrych lekturach jak "Igrzyska Śmierci", "Delirium", "Gone" i wielu innych, mogą po prostu nie docenić tego co kryje głębia wyrazu tej książki.
Myślę, że nie pomylę się za bardzo porównując ją w zamyśle do Raya Bradbuy'ego i jego 451* Farenheita. Wszystko tylko podane w sposób dzisiejszy, w zasadzie lekko łatwiejszy niż wtedy i na kanwie języka dla młodzieży.
Cały aspekt wizji świata idealnego w swoim zamyśle, świata, w którym wyeliminowano wszelkie niedoskonałości po to, żeby niczego sobie nie zazdrościć, żeby nie wzbudzać żadnych emocji, a dzięki temu powstrzymać ludzi przed agresją prowadzącą do wojen i innych nieszczęść. W zasadzie nic w tym złego, a i wielu mogłoby powiedzieć, że nawet całkiem pozytywne te zmiany, tylko wiecie, nie wiem jak dla Was, ale akurat dla mnie w całym moim jestestwie jedną cech jakie najbardziej cenię to niezależność i możliwość wyboru. Nawet złego, ale nie potrafię znieść narzucenia mi czyjejś woli tylko dlatego, że ktoś uważa, że tak będzie dla mnie łatwiej i bezpieczniej. Aż chciałoby się powiedzieć: 'ale ja nie lubię łatwo i bezpiecznie' :) i nawet nie w tym rzecz, a raczej w istocie możliwości. Mogę chcieć łatwo i bezpiecznie pod warunkiem, że ja tak zdecyduję. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.
Nasz mały Jonasz w swoje 12 urodziny zostaje uhonorowany pozycją Biorcy Pamięci. W każdej z tych małych sztucznie stworzonych społeczności, na której przykładzie oparta jest cała książka posiada jednego, jedynego człowieka, którego zadaniem jest pamiętanie. Pamiętanie wszystkiego, każdej emocji, wojny, miłości, ciepła słońca, bólu choroby i tak dalej. Wszystko to, co każdy z nas czuje codziennie przemnożone przez wszystkich ludzi i włożone w jedną osobę dla ostrzeżenia społeczności gdyby starsi próbowali wprowadzić coś, co w przeszłości doprowadził do konfliktu.
Dawca Pamięci (jak brzmi tytuł ekranizacji) poza krótkimi wzmiankami na temat życia swojego osiedla jest właściwie książką piękną - to z powodu przekazywania wrażeń młodemu człowiekowi pozbawionego ich przez całe życie, i przerażającą - jak bardzo można się wyobcować, czy nawet upodobnić do maszyny kiedy ktoś tak zmanipuluje świat i nawet, co jeszcze gorsze, nie dostrzegać zwierzęcych czynów, które wydają się normalne, bo tak nakazuje jakieś chore prawo (nie chcę tu się wdawać w szczegóły, lepiej jak sami odkryjecie warstwę po warstwie w tej książce).
Teraz może troszkę szczegółów. Lois Lowry stworzyła dystopijny świat, w którym rządzi paru mądrych ludzi i którzy, swoimi prawami, obowiązkami i zasadami regulują i kierują życiem małych społeczności zebranych w osiedla. Sama budowa tych społeczności nie odbiega znacznie od innych książek w tym gatunku, niemniej różni się ona od tych, które dotychczas czytałam, warstwą. W tej książce najważniejsze jest w istocie to, czego nie ma. Nie spodziewajcie się tutaj jakiś bardzo rozbudowanych postaci z głębokim życiem wewnętrznym. Poza zdawkowymi zdaniami na temat jakiejś strasznej przeszłości świata i ludzkości nie dowiadujemy się w zasadzie nic, ale, jak już wcześniej wspominałam kilka razy, wszystko odbywa się tak naprawdę wewnętrznie w nas samych. Dawca to książka, która potajemnie stawia nam pytania, czy pozbywając się cierpienia i strachu bylibyśmy skłonni poświęcić odczuwanie radości i bezpieczeństwa; czy w ramach pozbycia się nienawiści do drugiej osoby pozwolilibyście na obrabowanie się z miłości?
Jeśli chodzi o język i styl autorki, to, jak też już gdzieś nadmieniałam, książka jest pisana stylem bardzo prostym, a i słownictwo nie jest jakieś nad wyraz skomplikowane. W każdym bądź razie dzięki temu czyta się ją nadzwyczaj szybko, a jeżyk nie razi swoją prostotą. Jak widać, przynajmniej ze mną tak było, czasami w prostocie można podać tak głębokie treści, o które początkowo byśmy nie podejrzewali narracji.
Podsumowując, jeszcze raz powiem, że na mnie książka zrobiła ogromne wrażenie, nie ze względu na jakość stylu, ale na kwestię, która jest mi jedną z najbliższych i zarazem najdroższych, czyli wolność wyboru.
Społeczeństwo, w którym dojrzewa Jonasz, jest społeczeństwem idealnym, przynajmniej w oczach jego twórców. Nie ma konfliktów, brak chorób, głodu, zróżnicowania rasowego i kulturowego, nie ma agresji. Nie ma też wzruszeń, rozgorączkowanych policzków na wieść o niespodziance i tajemnicy, nie ma kolorów, nie ma muzyki, nie ma książek, właściwie nie ma nic, czym człowiek żyje wewnętrznie. To wszystko zostało odjęte od zwykłego 'starego' życia, żeby ujednolicenie zaprowadziło pokój i powstrzymało wszelką agresję i tym samym ból i cierpienie ludzkości.
Komórki rodzinne są odpowiednio dopasowywane do swoich charakterów i pracy, a dzieci można otrzymać po wniesieniu odpowiednich wniosków do rady i też nie więcej niż dwoje.
Taki świat otacza Jonasza i w takim świecie przyszło mu być tym innym.
Długo mnie ostatnio nie było, ale niestety proza życia pracowniczego i od września żadnego wolnego weekendu, w dodatku nie zanosi się na niego jeszcze przez następne dwa ;/ przepraszam za chwilowy i czasowy niebyt, ale mam nadzieję, że z początkiem listopada jakoś powoli mi się unormuje.
A tymczasem jak widzicie, kolejna dystopia na moim koncie i muszę przyznać, że chyba najbardziej udana. Dlaczego? Właśnie z powodu fabuły. Może na początek trochę tak nieskładnie powiem o tej książce wkładając moje przemyślenia na świeżo. Przede wszystkim książka jest napisana dość prostym, choć nie prymitywnym, językiem i może trochę z tego powodu odstręczać, bądź po prostu wzbudzać mieszane emocje za względu na światłość czytelników pragnących literatury na pewnym poziomie, a nie kolejnej książki dla młodzieży. Ale, paradoks tej książki polega na tym, a przynajmniej tak mi się wydaje, że wielu młodych ludzi złaknionych mocnych wrażeń i szybkiej, a nawet i dość dramatycznej akcji po wszelkich notabene dobrych lekturach jak "Igrzyska Śmierci", "Delirium", "Gone" i wielu innych, mogą po prostu nie docenić tego co kryje głębia wyrazu tej książki.
Myślę, że nie pomylę się za bardzo porównując ją w zamyśle do Raya Bradbuy'ego i jego 451* Farenheita. Wszystko tylko podane w sposób dzisiejszy, w zasadzie lekko łatwiejszy niż wtedy i na kanwie języka dla młodzieży.
Cały aspekt wizji świata idealnego w swoim zamyśle, świata, w którym wyeliminowano wszelkie niedoskonałości po to, żeby niczego sobie nie zazdrościć, żeby nie wzbudzać żadnych emocji, a dzięki temu powstrzymać ludzi przed agresją prowadzącą do wojen i innych nieszczęść. W zasadzie nic w tym złego, a i wielu mogłoby powiedzieć, że nawet całkiem pozytywne te zmiany, tylko wiecie, nie wiem jak dla Was, ale akurat dla mnie w całym moim jestestwie jedną cech jakie najbardziej cenię to niezależność i możliwość wyboru. Nawet złego, ale nie potrafię znieść narzucenia mi czyjejś woli tylko dlatego, że ktoś uważa, że tak będzie dla mnie łatwiej i bezpieczniej. Aż chciałoby się powiedzieć: 'ale ja nie lubię łatwo i bezpiecznie' :) i nawet nie w tym rzecz, a raczej w istocie możliwości. Mogę chcieć łatwo i bezpiecznie pod warunkiem, że ja tak zdecyduję. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.
Nasz mały Jonasz w swoje 12 urodziny zostaje uhonorowany pozycją Biorcy Pamięci. W każdej z tych małych sztucznie stworzonych społeczności, na której przykładzie oparta jest cała książka posiada jednego, jedynego człowieka, którego zadaniem jest pamiętanie. Pamiętanie wszystkiego, każdej emocji, wojny, miłości, ciepła słońca, bólu choroby i tak dalej. Wszystko to, co każdy z nas czuje codziennie przemnożone przez wszystkich ludzi i włożone w jedną osobę dla ostrzeżenia społeczności gdyby starsi próbowali wprowadzić coś, co w przeszłości doprowadził do konfliktu.
Dawca Pamięci (jak brzmi tytuł ekranizacji) poza krótkimi wzmiankami na temat życia swojego osiedla jest właściwie książką piękną - to z powodu przekazywania wrażeń młodemu człowiekowi pozbawionego ich przez całe życie, i przerażającą - jak bardzo można się wyobcować, czy nawet upodobnić do maszyny kiedy ktoś tak zmanipuluje świat i nawet, co jeszcze gorsze, nie dostrzegać zwierzęcych czynów, które wydają się normalne, bo tak nakazuje jakieś chore prawo (nie chcę tu się wdawać w szczegóły, lepiej jak sami odkryjecie warstwę po warstwie w tej książce).
Teraz może troszkę szczegółów. Lois Lowry stworzyła dystopijny świat, w którym rządzi paru mądrych ludzi i którzy, swoimi prawami, obowiązkami i zasadami regulują i kierują życiem małych społeczności zebranych w osiedla. Sama budowa tych społeczności nie odbiega znacznie od innych książek w tym gatunku, niemniej różni się ona od tych, które dotychczas czytałam, warstwą. W tej książce najważniejsze jest w istocie to, czego nie ma. Nie spodziewajcie się tutaj jakiś bardzo rozbudowanych postaci z głębokim życiem wewnętrznym. Poza zdawkowymi zdaniami na temat jakiejś strasznej przeszłości świata i ludzkości nie dowiadujemy się w zasadzie nic, ale, jak już wcześniej wspominałam kilka razy, wszystko odbywa się tak naprawdę wewnętrznie w nas samych. Dawca to książka, która potajemnie stawia nam pytania, czy pozbywając się cierpienia i strachu bylibyśmy skłonni poświęcić odczuwanie radości i bezpieczeństwa; czy w ramach pozbycia się nienawiści do drugiej osoby pozwolilibyście na obrabowanie się z miłości?
Jeśli chodzi o język i styl autorki, to, jak też już gdzieś nadmieniałam, książka jest pisana stylem bardzo prostym, a i słownictwo nie jest jakieś nad wyraz skomplikowane. W każdym bądź razie dzięki temu czyta się ją nadzwyczaj szybko, a jeżyk nie razi swoją prostotą. Jak widać, przynajmniej ze mną tak było, czasami w prostocie można podać tak głębokie treści, o które początkowo byśmy nie podejrzewali narracji.
Podsumowując, jeszcze raz powiem, że na mnie książka zrobiła ogromne wrażenie, nie ze względu na jakość stylu, ale na kwestię, która jest mi jedną z najbliższych i zarazem najdroższych, czyli wolność wyboru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz