sobota, 30 listopada 2013

Zygmunt Miłoszewski - Domofon

7/10


Czy kiedykolwiek śnił Ci się koszmar? Ale taki koszmar, po którym baliście się iść do łazienki, czy po prostu wyjść z łóżka w ciemną, pełną ciszy noc? A to tylko sen przecież. A czy mieliście niejasne przeczucie czegoś, kogoś za plecami w windzie, w piwnicy, chociaż z pewnością nic tam nie było?
Zapewne każdy z nas odczuwa czasami coś nieuchwytnego, jakieś przeczucie, lodowaty promień po kręgosłupie z niewyjaśnionych przyczyn. Tak właśnie jest w Domofonie.

Agnieszka i Robert Łazarek, młode małżeństwo, właśnie robią swój 'krok milowy' w życiu i przeprowadzają się z rodzinnego Otwocka do stolicy, do swoich własnych 20 m2 w sięgającym chmur bloku w wielkiej płyty. O czym więcej może marzyć młode, szczęśliwe małżeństwo? Właściwie o niczym więcej, to po prostu ich przystanek na drodze do pełnej szczęśliwości, czy może to szczęście pogwałcić bezgłowy trup sąsiada niemal witający ich w progach nowego domu i nowego życia? Nie, no on sam już raczej nie.

Zygmunt Miłoszewski w Domofonie na niewielu ponad 350 stronach przedstawił nam nawarstwianie się ludzkiego strachu. Takie zwykłego, codziennego, który rozrasta się do psychozy. Sny, które stają się niemal rzeczywistością, halucynacje wzrokowe, słuchowe, autor serwuje nam całą mieszankę koszmarów mogących dręczyć człowieka. Utajone grzechy i niechęć do innych, a to wszystko na gruncie polskim, nie w Ameryce, nie na odległej planecie, tylko w zwykłym szarym blokowisku. 
Jest to chyba jednym z głównych czynników, które sprawiły, że książka podobała mi się tak bardzo.

Książka z okładki określona jako thriller, ale sama sklasyfikowałbym ją jako raczej horror. Na szczęście dla mnie, dla starej wyjadaczki wychowanej na Mastertonie, czy 'starym' Koontz'u, Domofon nie stanowił okropnie strasznego dzieła. Plecy wiało mi chłodem w zasadzie dwa razy, ale sama książka dobrze podtrzymywała akcję do końca, choć nie do końca samym przerażeniem. Z pewnością będzie to duży plus dla osób, które zechcą sięgnąć po strach kontrolowany i nienachalny na każdej stronie książki. Historia jest bardzo fajnie osnuta, postaci ciekawe i niebagatelne. Rys historyczny bohaterów także sprawia przyjemność w ich poznawaniu. Autor naprawdę napisał świetną książkę - horror w polskich warunkach. Czyta się ją bardzo szybko. Te lekko ponad 350 stron zabrało mi od wczorajszego wieczora i chwilkę dziś rano. Zygmunt Miłoszewski wykazuje tu przyjemną lekkość pióra i płynność słowa pomimo tematu o dość ciężkim kalibrze. W książce nie ma właściwie żadnych dłużyzn i czyta się ją w zasadzie jednym tchem.

piątek, 29 listopada 2013

Siergiej Łukjanienko - Nocny patrol

8/10

Przecież właściwie nie czyniłem nic Specjalnego. Po prostu szedłem na śmierć.

Żyjemy w normalnym świecie, mijamy normalnych ludzi w normalnym świecie, niektórzy są smutni, niektórzy radośni i nagle wszyscy zaczynają odczuwać niezręczność, ból głowy i usuwają się do domów, omijają jakieś miejsce na ulicy choć wydaje się, że nic tam nie ma. Dlaczego? A któż to wie. Świat nie jest jednoznaczny, świat składa się z siebie samego, Ciemności i Światła, może nawet i innych rzeczy. A Ciemność składa się z magów ciemności, wampirów, wilkołaków, a Światłość z magów Światła i Innych. I to wszystko miesza się z nami - normalnymi ludźmi nic nie podejrzewającymi. Czasami istnieją te wszystkie razem z nami równolegle, a czasami wędrują do swojego własnego świata, do Zmroku i tam rozgrywa się na różnych jego poziomach życie i walka, o której niewiele wiedzą zwykli śmiertelnicy, której nawet nie podejrzewają. Ale ten cały świat Zmroku jest tak bardzo ludzki w pewien sposób. Znajdziemy tu wróże rzucające klątwy znad kieliszka wódki, relaksujących się nad jeziorkiem magów oddających się przyziemnym rozrywkom grillowania, czy filozofowania pod rozgwieżdżonym niebem po kilku głębszych. I humoru tu nie brakuje.

- Szminka ci się rozmazała - zauważyła Olga i zachichotała. - Umiesz malować sobie usta?
- A skądże? Oczywiście, że nie.
- Nauczę. To nietrudne. I tak ci się nieźle udało Anton [nasz główny bohater w chwilowej przemianie płci na żeńską]
- Niby co?
- Tydzień później - i musiałabym cię nauczyć korzystania z podpasek.
- Jak każdy normalny mężczyzna oglądający telewizję, potrafię robić to doskonale. Podpaskę należy oblać jaskrawoniebieskim płynem, a potem silnie ścisnąć w dłoni.

Nocny Patrol opisuje historię Antona - Innego, maga Światła o średniej randze, czyli wcale nie nadzwyczajnych mocach, który z różnych powodów jest poddawany ciężkim próbom, które doprowadzają go do zwątpienia w zasadność ruchów frakcji Światła. Czasami tak trudno zrozumieć, jak w życiu.

Pozwólcie mi czynić dobro za pomocą zła. Niczego innego nie mam pod ręką.

Książka jest rewelacyjną urban fantasy. Wspaniale czyta się o dzisiejszej Moskwie na różnych poziomach funkcjonalności światów. Autor ma lekką rękę i łatwość słowa. Powieść chwyta czytelnika od pierwszych słów i przejmuje nad nim panowanie po słowa ostatnie. Świetnie odnajdywałam się w stworzonej przez Siergieja Łukjanienkę rzeczywistości, gdzie splątane losy ludzkie i nie tylko stanowią byty złożone i pełne własnych pragnień i celów.

Jeśli decydujesz się iść do końca - to idź sam. I nikogo nie bierz ze sobą.



Książka bierze udział w wyzwaniu: CZYTAM FANTASTYKĘ

środa, 27 listopada 2013

Orson Scott Card - Ksenocyd

8/10


Kolejna odsłona sagi o Enderze i tak samo jak poprzednia wciągająca od pierwszego zdania.

W tej części Andrew Wiggin, Mówca Umarłych, znajduje się nadal na planecie Lusitania. W trakcie poszukiwania prawdy wychodzą na jaw fakty o śmiertelnym wirusie descolady. Życie i rozwój pequeninos jest nierozerwalnie z nią połączony, niestety dla ludzi jest równoznaczny ze śmiercią. Nie leży to w interesie Kongresu międzyplanetarnego, na tyle nie leży, że postanawia wydać na Lusitanię wyrok skazujący na zagładę. Czasu nie jest wiele, Andrew robi wszystko co w jego mocy, żeby powstrzymać nieuniknione, jego siostra, która przylatuje z całą rodziną na Lusitanię, jako Demostenes, rozsyła wiadomości w przestrzeń, co umożliwia jej kolejna inteligentna forma życia - Jane, przyjaciółka Endera, byt żyjący w ansiblach i połączeniach komputerowych. Do tego dochodzą jeszcze genialni naukowcy z innej planety wyznający religię Drogi, wśród których są tacy, którzy poddańczo oddani są swoim bogom, czy raczej Kongresowi, jak i tacy, którzy zaczynają rozumieć. Akcja jest gęsta i napięta, a walka odbywa się na wszelkich możliwych płaszczyznach.

Bardzo polecam całą sagę o Enderze (choć w sumie sama przeczytałam dopiero 3 części). Jest pełna filozofii, bohaterowie są dopracowani i intrygujący, a światy bardzo interesujące. Autor tworzy wciągające głębokie światy, w których z przyjemnością można się zagubić i siadając na odległej zapomnianej przez Boga i ludzi planecie na skałce o niezbadanej strukturze zastanowić się nad bytem, władzą, czy lojalnością. I to wobec kogo? Orson Scott Card ma tę wspaniałą umiejętność wciągania czytelnika w zawiłe światy i mnie te światy pochłaniają bez reszty.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi

7/10


Strefa - miejsce dawnego Lądowania obcej cywilizacji, strefa ograniczeń dla ludzkości i szarej strefy dla szmuglerów - stalkerów. To co znajdą i uda im się żywym donieść służy zarówno naukowcom, jak i przemycane jest dalej, wszystko za, jak świat stary i szeroki, kto da więcej.

W książce napotkamy niewiele akcji, niewiele mrożących w żyłach krew spotkań z 'niewiadomym'. Za to na pewno wszędzie natkniemy się na społeczną beznadzieję, szarość i pesymizm. To bardzo ciężka treściowo książka. Bohaterowie to zwykli-młodzi ludzie często zachęceni łatwością zarobku na przemyconych spoza strefy nieziemskich artykułów.

Ale niech Was nie zwiedzie post-spotkaniowy z obcą cywilizacją element opowieści. To książka o głębokiej filozofii życia. To karty pełne rozważań nad miernością ludzkiego poczucia wielkości. Bracia Strugaccy w cudowny sposób osadzili 'wszechpotęgę' ludzkości przyrównując ją do dzikich zwierząt, które dziwią się pozostałościami po pikniku ludzi, jak ludzie fascynują się resztkami po pikniku obcych na naszej planecie.
W tej małogabarytowej książce każdy może zgłębić wielkie filozoficzne i życiowe prawdy, książka również pozostawia w umyśle taki zadzior, który nie pozwoli szybko  niej zapomnieć.

Nie jest to łatwa książka do czytania. Zdarzają się akapity o gęstym naukowym żargonie, alb znów takie, które wydają się zupełnie nie w temacie, ale to wszystko powolutku i statecznie, bez zbędnych efektów specjalnych, zmierza ku jednej wspólnej kulminacji. Na pewno nie jest to książka science fiction w typie rozrywkowym.

niedziela, 24 listopada 2013

Patrick Rothfuss - Strach Mędrca cz. 2

8/10


I tak nadszedł chwilowy kres moich spotkań z Kvothe'm po czym przyjdzie mi czekać na napisanie przez autora kolejnej części jego przygód.

Nadal jestem zafascynowana zarówno światem stworzonym przez Patricka Rothfussa jak i dziejów w ten świat wtłoczonych. Niemniej ta część otrzymuje ode mnie najniższą notę. Dlaczego? Niestety, jest to najnudniejsza część ze wszystkich, co, żeby nie mylić z faktem, że książka jest nudna, oznacza, że jakby spodziewałam się może troszkę czegoś innego. W zasadzie są tylko dwie rzeczy, które w książce sprawiły, że dla mnie stanęła na pozycji niższej niż wcześniejsze tomy. Po pierwsze, początek drugiej części Strachu Mędrca jest opowieścią raczej z pogranicza historii szpady i płaszcza i w dodatku trochę siermiężnej. Więcej tu szukania po lasach i oczekiwania na wydarzenia niż nawet samej tej szpady. Po drugie, trochę, nawet nie wiem jak to ująć precyzyjnie, żeby odzwierciedlało to moje odczucia, zdeprymował mnie wątek seksualny Kvothe'go. To właściwie nawet nie jest wątek seksualny, ale spotkanie z pożądliwą wróżą Felurianą, co jeszcze nie byłoby może tak zniechęcające, ale następnie wątek cielesności ademskiej, a właściwie ich wierzenia szczególnie dotyczące pochodzenia dzieci, były jakieś takie niedorzeczne, na szczęście ten wątek łączył się nieuchronnie z poznawaniem całej reszty kultury ademskiej -sztuki walki, język gestów, że dało się znieść to dziwaczne rozumienie ich cielesności.  Ach właściwie jest jeszcze jedna mała trzecia rzecz, która mogłaby stanąć wśród odebranych przeze mnie jako minusy, a mianowicie płytka wątkowo część opowieści w karczmie, ale to już byłoby czepianiem się ;)

Kvothe, drugiego dnia opowieści, zabiera nas na wyprawę za bandytami, podczas której odnosi spektakularny sukces. W drodze powrotnej zahacza o krainę baśni, gdzie spędza upojne noce z Felurianą, po czym zbacza, żeby spędzić trochę czasu z Ademami,wrócić do maera Alverona i oczywiście wpaść w niełaski jego świeżo poślubionej młodej żony, pomimo, że to z jego pomocy do tegoż ślubu doszło. I na koniec tajemniczy i majętny powrót na uniwersytet. W tym tomie doświadczymy jakby trochę więcej magicznej sfery opowiadania, choć nie na tyle dużo, żeby próbować zgłębić tajniki mocy i niemocy naszego bohatera.
Kvothe serwuje nam po drodze, oczywiście, całą masę większych i mniejszych przygód, choć w tak rozległym świecie i wspaniałej kolorystyce osób troszkę nuży fakt genialności młodzika.

Pomimo swoich wad, nadal uważam Kroniki Królobójcy za nader interesującą powieść fantasy.  Patrick Rothfuss przedstawia nam cudownie rozbudowany świat z pełnią wielokulturowości. Różnorodne języki, rzemiosła, czy intrygi na dworach są bogate w szczegóły i bardzo często przekonujące. I choć ten tom rozczarował mnie malutkimi detalami w porównaniu do całości, będę z wielką niecierpliwością oczekiwać na kolejną dawkę tego świata.

piątek, 22 listopada 2013

Orson Scott Cared - Mówca Umarłych

8/10


Kontynuacja Gry Endera, powieści sci-fi, która wprowadziła mnie w zachwyt nad gatunkiem.
Sięgnęłam po nią z wypiekami na twarzy i nie zawiodłam się. 

Historia przenosi nas na odległą planetę Lusitanię. Znajduje się tam niewielka kolonia ludności. Kolonii nie wolno  się rozrosnąć, gdyż znaleziono tam inteligentną formę życia 'prosiaczki' i należy ograniczyć kontakty cywilizacyjne pomiędzy kolonią obecną a rdzenną formą życia. Andrew Wiggin pojawia się tam troszkę później przybywając na planetę na wyraźne zaproszenie jako Mówca Umarłych, czyli ktoś, kto, na prośbę rodziny, czy przyjaciół, zmarłego przeprowadza rozmowy z ludźmi (i nie tylko jeśli jest taka możliwość), żeby przy pochówku opowiedzieć o zmarłym prawdę. Nie bajki rodzinne, nie odgrywanie teatru po śmierci, opowiada prawdę i życiu człowieka, o nim samym, a nawet o tych, którzy mu towarzyszyli za życia. Z drugiej strony on sam wciąż szuka miejsca, w którym mógłby umieścić jedynego pozostałego przedstawiciela rasy, którą w poprzednim pierwszym tomie zgładził - Królową Kopca, dla której rasy został Pierwszym Mówcą Umarłych.

Książka wywarła na mnie równie duże wrażenie co Gra Endera. Jest dobrze napisana, przedstawia bardzo realistycznie światy z wyobraźni. Może same pequeninos nie są jakoś strasznie odmienne od nas, ale, jako odrębna rasa myśląca, ich cykl życiowy jest bardzo interesujący. interesujący i z goła odmienny od naszego, oczywiście.
Jeśli ktoś lubi coś innego, coś, co nie mieści się w konwencji zwykłego ludzkiego życia, zapraszam do przeczytania. Jak pisałam przy pierwszym tomie Gra Endera, a teraz Mówca Umarłych wzbudził we mnie przemożną chęć częstszego sięgania po gatunek.

środa, 20 listopada 2013

Trudi Canavan - Szepty dzieci mgły i inne opowiadania

7/10


Książka z opowiadaniami. Sama autorka w przedmowie, że nie lubi pisać opowiadań, ja natomiast stanowczo mogę napisać, że opowiadań czytać nie lubię. Dlaczego? Mamy z autorką po części wspólny powód, są za krótkie. Dla niej do pisania, dla mnie do czytania. Lubie mięsiste księgi, które zawierają konkretne postaci z charakterem i przeszłością, z którymi zdążę się zaprzyjaźnić, lub wręcz przeciwnie, znielubić do bólu. 
Ale wróćmy do książki. Czyta się ją dobrze, nawet bardzo dobrze, ponieważ autorka ma przyjemny styl nie bezsensownie przeciążony zbędnymi opisami nadrabiającymi opasłość, ani 'wielkimi słowami' (takie wyrażenie, które ukułam na własny użytek oznaczający słowa, które niewiele wnoszą do treści, są pompatyczne i jakby na pokaz, i mam wrażenie, że istnieją głównie w celu wykazania, że autor bądź tłumacz takie słowa zna)
Jeszcze raz powtórzę, książka jest bardzo interesująca, ale dla amatorów długich opowieści, jak ja, pozostawia pewien niedosyt.

wtorek, 19 listopada 2013

Adam Zalewski - Małe Miasteczko

5/10


Choć właściwie po namyśle mogłabym nawet dać 6/10 za zakończenie, ale u góry zostawmy 5.

Chęć sięgnięcia po książkę sprawiły słowa wypisane na górze okładki Horror, szaleństwo i śmierć wkroczyły do domu Singerów. Przed moją miłością do fantastyki byłam zawsze zafascynowana porządnym horrorem, co pozostaje mi do dzisiejszego dnia. To zdanie zasugerowało mi dość osobliwą nadzieję na porządny dreszcz emocji. Z niecierpliwością więc usiadłam w niedzielę wieczorem do lektury z nieodłączną pocieszycielką w trudnych momentach - gorącą herbatą. Naprawdę mnie ciągnęło do przeczytania. Wstęp okazał się nader obfitujący w zapowiedź potężnych emocji, ale to był bardzo krótki wstęp.

Następnie autor przedstawia nam bazę spokojną pod swoją historię. Dzieje miasteczka, losy jego mieszkańców. A większość  tych losów kończy tak: A taki był Dwight, a taki był ktoś tam, taka była jeszcze inna. W pewnym momencie pomyślałam, że jak jeszcze raz przeczytam, że taki był właśnie ktoś, to przestanę czytać, ale wtedy porwano pierwsze dziecko. Poprawiłam się na łóżku i z ponowioną ochotą zabrałam się za książkę. Ale zaraz okazało się, że Max był właśnie taki. 

Naprawdę nie wiem jak to ująć dosadniej, ale autor nie umie utrzymać napięcia i sam zabija cykl czytania. Stanowczo zbyt dużo tu historyjek pobocznych, kompletnie nie potrzebnych. Opisy postaci, nie tylko kluczowych, ale takich kompletnie z kosmosu. Ani historia tych ludzi nic nie wnosi, ani nie sprawia, że bohaterowie są kompletni i głębocy. W dodatku część ludzkich historii, które właściwie chciałabym poznać dalej, jest urwane gdzieś w centrum wydarzeń i pozostawionych bez wyjaśnienia, bez słowa, jakby ich nigdy nie było.  Więcej nie znaczy lepiej, niestety.

Tak naprawdę jakaś tam powolna akcja książki zaczyna się w 1/3, czy połowie książki. I ta akcja jakoś tam się toczy, pomimo tego, że w tak małym miasteczku jest to bardzo dramatyczna historia, nie sprawia tutaj takiego wrażenia, przez spłycanie całego horroru jakimiś absurdalnymi pobocznymi wątkami, które nie jak będą się miały do sedna sprawy. Być może to celowy zamysł autora, żeby jednak nie przekazywać okropnego strachu i drastycznych chwil, ale w takim razie po co brać się za książkę tego typu? Z resztą nie mnie decydować c autor miał na myśli. Od szkoły podstawowej wzdraga mną myśl pod tytułem 'co autor miał na myśli'. Nie interesuje mnie to do końca. Jako zwykły czytelnik lubię jasne sytuacje, a nie analizowanie po przeczytaniu, czy książka była dramatem, horrorem, czy może, po prostu, pokazaniem, że jest też zwykłe życie, pomimo tego, że gdzieś się dzieje źle. Uwielbiam czytać. Ale czytanie musi się zgadzać, w tej pozycji mi się nie zgadza.

Jak napisałam na początku dla samego zakończenia dałabym 6, ponieważ okazuje się dość zaskakujące i nieprzewidywalne, ale, ale, to raptem kilka zdań rodem z dobrego horroru. 
Na plus muszę przyznać autorowi, że posiada bardzo lekki styl, choć z tendencjami do powtórzeń, ale czyta się książkę łatwo i szybko, żeby tylko autor zdecydował się na bardziej jednorodną konwencję, w której chce napisać książkę, to myślę, że naprawdę mogłaby być bardzo dobra.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Col Buchanan - Wędrowiec

5/10


Asasyn. Morderstwo. Wendetta. Wojna. To chyba najkrótsze streszczenie książki o jakie mogłabym się pokusić.
Książka zapowiada się nad wyraz interesująco. Sceny wstępne wciągają czytelnika i prowadzą przez labirynt ciekawych wrażeń. Niestety, autor następnie zmienia wątek, co nie byłoby może żadnym zaskoczeniem, a raczej oczywistością, w końcu trudno sprawić, żeby jednowątkowa książka zatrzymała przy sobie czytelnika na dłużej nie zanudzając go objętością. W tym przypadku te 'odskocznie' autora są wplecione niezbyt umiejętnie. Czytając, odnosiłam wrażenie, że wątki są pozlepiane przypadkowo i dość chaotycznie. Postaci, jeśli na początku wydawało się, że da się z nimi zaprzyjaźnić, czy identyfikować, w ciągu całej opowieści są potraktowane bardzo pobieżnie w sposób, który nie pozwala się do nich zbliżyć, co, pomimo tego, że zakończenie jest dość dramatyczne moralnie, nie odczuwa się go z taką siłą gdyby 'bohaterowie' byli nam bliżsi. 
Poza tym sam styl pisania, poza gmatwaniem wątków i wrzucaniem ich wedle zasady: 'o dawno nie było o tym'. jest dość ciężki. Jeśli zazwyczaj dość szybko czytam książki, przy tej zdarzało mi się spędzić dłuższą chwilę czasu nad jedną stroną, a nawet wrócić kilka zdań, bo czytałam je jakoś tak bez większego zastanowienia się. Ciężki język, przydługie opisy równa się nuda.
Zamysł cudowny, wykreowany świat bogaty i wspaniały, zarys postaci i opowieści - rewelacyjne. Już dawno nie czytałam książki z takim potencjałem tak niefortunnie napisanej. Wiem, że kiepski tłumacz może zepsuć arcydzieło, ale tak samo dobry tłumacz może zrobić arcydzieło z gniota. Jak było w tym przypadku? Nie wiem, nie winię tłumacza, bo ciężko zepsuć dobrze zapowiadającą się powieść, ponieważ taka sama się broni. Nie czytałam oryginału, ale niestety mam wrażenie, że autor po prostu za bardzo obfituje w dłużyzny i pomimo wręcz genialnego zarysu świetnej powieści fantasy powstał ciężki przeładowany kawał trudnej do przeczytania literatury.


niedziela, 17 listopada 2013

Janet Evanovich - Po trzecie dla draki.

6/10



Kolejna przygoda kryminalna Stephanie Plum za mną.
Ta przypadła mi do gustu trochę mniej niż poprzednie, a głównym powodem jest nikła obecność babci Mazurowej, w której zdążyłam się bez pardonu zadurzyć.
Tym razem nieroztropna łowczyni zbiegów ma za zadanie znaleźć Mosesa Bedemiera, niejakiego wujka Mo, a ponieważ miasteczko, w którym Stephanie się obraca jest niewielkie, to oczywiście wujek Mo okazuje się jedną z niewielu osób, które 'muchy nawet by nie tknęły', więc nic dziwnego, że mało kto chce ze Stephanie współpracować we względzie odnalezienia spokojnego, samotnego i poważanego starszego mężczyznę sprzedającego cukierki i największe lody w okolicy.
Niestety nie wszystko jest w życiu łatwe i przyjemne, proste i niekłopotliwe. Powoli zaczynają ginąć ludzie, bardzo konkretni ludzie - handlarze narkotyków. Stephanie zostaje poddana groźbom, przypalana papierosem i w dodatku gdzieś po drodze kończy z pomarańczowymi włosami. Niemniej w tej właśnie części poznajemy wreszcie pełną filozofię łowczyni nagród, kiedy gdzieś śledząc, a właściwie podglądając z koleżanką Morelliego, wygłasza takie oto zdanie:

- Kobieta nigdy nie jest za stara, żeby zrobić z siebie idiotkę. To taki sam przywilej jak równość płci.

Mogę też zdradzić, że stosunki Stephanie z Morellim jakby się jakoś tak zagęszczają ;)


Jeszcze chciałam dodać, że tytuł trzeciego tomu z obrazka nie do końca zgadza się z moim tytułem książki. Ja czytałam trzecią część jeszcze po tytułem: Po trzecie dla draki.

sobota, 16 listopada 2013

Patrick Rothfuss - Strach Mędrca cz.1

8,5/10


Każdy mędrzec obawia się trzech rzeczy: sztormowego morza, bezksiężycowej nocy i gniewu łagodnego człowieka,

Po niekłamanym zachwycie Imieniem Wiatru szybko odnalazłam w czeluściach biblioteki jego kontynuację - Strach Mędrca. Szybko zatopiłam się w lekturze i utonęłam na dobre.

Nadszedł nowy dzień, a z nim jeszcze więcej opowieści w opowieściach, w opowieściach. Patrick Rothfuss bardzo zręcznie przeprowadza czytelnika przez historyjki i bajania w swojej własnej legendzie o Kvothe'm. Dzieje znów prowadzą nas na próg Uniwersytetu gdzie główny bohater znów staje się centralnym elementem różnorodnych waśni i sporów, z których wychodzi nie zawsze w najłatwiejszy sposób. 
Tym razem dzięki swojej niezwykłej umiejętności wpadania w kłopoty droga w końcu niesie go setki mil od dotychczasowego miejsca, który uważał właściwie za swój dom, do którego tak zapamiętale dążył - Uniwersytetu, od którego, siła znacznie wyższą od niego, musiał wziąć urlop.
Po wielce trudnej drodze do Severen dociera obszarpany i bez grosza przy duszy, żeby stanąć u boku właściwie najbardziej wpływowego człowieka jako doradca i muzyk.

Tu na chwilę się zatrzymam, ponieważ zadurzona Imieniem Wiatru w recenzji poprzedniej części pominęłam rzecz, której powinnam napisać od razu. Co sprawia, że książka jest tak porywająca jest także to, w jaki sposób autor opisuje muzykę. Jest ona wszechobecna w obu częściach, sam Kvothe jest, oczywiście, równie genialnym muzykiem, co arkanistą. Całe książki wręcz opływają w muzyce jest jest to niewątpliwie bardzo przyjemne doznanie.

Wracając do Strachu Mędrca muszę przyznać, że właściwie w tej części autor niewiele nam daje jeśli chodzi o czystą fantasy, magię i jej arkana, ale nie pomniejsza to wcale jej wartości. Wręcz przeciwnie bardzo dobrze czyta się o spiskach i intrygach na dworze szlacheckim. Troszkę w odległym tle pozostaje wątek główny żądzy zemsty Kvothe'go - Chandrian, ale tajemnice, spiski i próby otrucia przyzwoicie zstępują główny wątek. 

A są dwa rodzaje tajemnic. Sekrety ust i sekrety serca.
Większość z z nich jest sekretami ust. Pogłoskami i przekazywanymi szeptem skandalami. Te tajemnice pragną się wyrwać na swobodę. [...] Walczą o wolność.
Sekrety serca to inna sprawa. Są intymne i bolesne, i nieczego nie chcemy bardziej, niż ukryć je przed światem. [...] Jeśli dać im dosyć czasu, złamią serce.

Jak widać dałam ździebko niższą ocenę niż pierwszemu tomowi  Kronik Królobójcy, a uzasadnienie ma to właśnie w stanowczym braku większego polotu z gatunku fantasy, ale ja jestem cierpliwym słuchaczem i chętnie poczekam, żeby zobaczyć co do opowiedzenia będzie miał Kvothe-karczmarz w klejnej części Strachu Mędrca. Jedyne co mi się w tym wszystkim nie podoba, że jak już przeczytam finał dnia drugiego opowieści, to, tradycyjnie przy świeżych książkach, że będę musiała czekać nie wiadomo jak długo, żeby przeczytać kolejną. Ehh dlatego też mam sentyment do książek napisanych dawno temu, których zakończenie jest dostępne na wyciągnięcie ręki, choć z drugiej strony ... :)

- Kwestia winy nie ma tu nic do rzeczy. Drzewo nie wywołuje burzy, ale każdy głupiec wie, gdzie uderzy błyskawica.

No cóż, jak ten głupiec sięgnęłam po książkę, o której mogłam się spodziewać, że wywoła we mnie silny wicher i pobudzi wyobraźnię, więc cierpliwie czekać mi przyjdzie na kolejny dzień z opowieściami Kvothe'go.

piątek, 15 listopada 2013

Veronica Roth - Zbuntowana

7,5/10



Pięć frakcji: Altruizm, Nieustraszoność, Erudycja, Prawość i Serdeczność, i to wszystko we krwi. Nie możesz wybrać kim będziesz, a przynajmniej nie do końca.
Drugi tom historii Niezgodnej. Cóż mogę powiedzieć, chyba tylko, albo aż tyle, że zaczynają mnie wciągać dystopijne światy, szczególnie opisywane z takim polotem jak jest udziałem Veroniki Roth. Naprawdę muszę wyznać, że autorka bardzo fajnie prowadzi czytelnika przez swoje opowiadania.
Sequel Niezgodnej, podobnie jak ona sama, wciąga od pierwszego akapitu. Powieść tu także płynie równie wartkim co szerokim strumieniem. Historia młodej dziewczyny, która przez oba tomy musi podejmować trudne a czasami wręcz drastyczne decyzje, dzięki którym przeobraża się w młodą kobietę, która zaczyna rozumieć czego chce i rozumie po co to wszystko robi. Jest to opowieść, która, pomimo tego, że osadzona jest w tak zamkniętej anyutopijnej rzeczywistości, porusza żywe problemy życia i śmierci pląsające nierozerwalnie na targowisku próżności.
Ta część podobała mi się trochę bardziej, jest dynamiczniejsza. Nie jest to jakieś arcydzieło, więc mogłabym się przyczepić, że brak jakiegoś bardziej dramatycznego zakończenia, tylko po co? :)

czwartek, 14 listopada 2013

Gordon Dahlquist - Szklane księgi porywaczy snów

6/10



Całkiem sympatyczna książka na smutny deszczowy weekend, choć wprawdzie jej objętość może przerażać niewprawnych czytelników, to naprawdę dość wygodnie i szybko się ją czyta. 
Parę pierwszych kartek jest wypełnionych nie do końca ciekawymi opisami wstępnymi brzmiącymi całkiem jak nieudany romans z XIX wieku, aczkolwiek po ich przebrnięciu książka zaczyna powoli intrygować, żeby ostatecznie na tyle nas omotać, żeby się ją chciało przeczytać do końca. 
Sama książka, odnoszę przynajmniej takie wrażenie, jest napisana w konwencji 'film noir'. Postaci nie są jednoznaczne,  choć ich emocje, przeżycia i intencje łatwo można identyfikować z własnymi pobudkami. Znajdziemy tam również elementy horroru gotyckiego, trochę humoru, dramatu, czy kryminału, a nawet źdźbło erotyki. Książka na granicy fantasy i alchemii próbuje porwać czytelnika biegiem spraw i zapętlonymi intrygami oraz niebagatelnymi postaciami.
Nie jest to książka, która wciąga od razu chwytliwą fabułą, jest czasami przyciężkawa i przydługawa, a miejscami głupiutka młoda bohaterka zachowuje się aż nazbyt infantylnie, niemniej całkiem miło można się przy niej oderwać w nudny męczący nieciekawy pogodą weekend.

środa, 13 listopada 2013

Veronica Roth - Niezgodna

7/10





Ameryka przyszłości.
Młodzi bohaterowie, szybka akcja, to główne cechy, które charakteryzują tę opowieść. Najkrócej, jak mogłabym ją określić to - bardzo dobra.
Cała historia, którą opowiada nam autorka toczy się w Ameryce przyszłości. Napisałam, że książka jest bardzo dobra, bo jest, ale na pewno nie jest doskonała. Brak mi w niej głównie wprowadzenia, do obecnej sytuacji świata, choćby we wspomnieniach przemyconych gdzieś w pamięci bohaterów, czegoś na temat pre-historii, czy powodów powstania świata, w którym się znaleźliśmy w opowiadaniu. Oczywiście można sobie samemu snuć domysły na własne potrzeby, lub w ogóle się na tematem nie zastanawiać, mnie aczkolwiek zastanawiało, co się stało wcześniej. Niemniej, pomimo braku tego elementu sama historia porywa czytelnika wartką akcją i ciekawymi postaciami.
Społeczeństwo kastowe, z jakim mamy tu do czynienia, zawsze budzi pewne emocje, nie do końca pozytywne. Dlaczego człowiek rodzący się w danej warstwie społecznej musi się zachowywać w wymagany od niego sposób? Dlaczego to akurat tamci ludzie są u władzy i czy ktoś nie byłby w tym lepszy? To odwieczne pytania ludzi po części uciskanych, a po części szukających po prostu swojej drogi i tożsamości. Czy i dlaczego nie mogę się przyjaźnić z ludźmi, którzy należą do innej grupy?
Nie będę pisać dokładnie o czym jest książka, ale na pewno chcę napisać, że warto ją przeczytać. Czyta się ją niesamowicie szybko dzięki wartkiej akcji. Jest to książka w sam raz dla osób nie lubujących się w przydługich opisach scenerii i głębokich przemyśleń egzystencjonalnych.

wtorek, 12 listopada 2013

Maciej Pisiuk - Jesteś bogiem. Historia Paktofoniki

7/10




Historia zespołu hiphopowego Paktofonika napisana w formie scenariusza. 
Jest to opowieść o dramatycznym życiu młodych ludzi. To jest książka o polskim 'amerykańskim śnie'. Tu nie znajdziecie splendoru hoteli, blichtru hoteli, sponsorów i brzydkiego kaczątka z piękną perspektywą przyszłości w luksusie. Tu znajdziecie realia polskie - niewspierające szkoły, górujące na krajobrazem szare bloki, stare tynki i pozorny brak perspektyw, marność. Ale jest też trójka chętnych młodych chłopaków z marzeniami o innej rzeczywistości, z perspektywami w sobie samych, którzy nie boją się zawalczyć o coś w monotonnym życiu, które ich otacza.
Jakim dramatem to wszystko się kończy, niektórzy wiedzą z filmu, inni wiedzą, bo wiedzą, a inni, jak ja, która raczej gustuje w innym typie muzyki i nie wiedziała, dopóki nie przeczytała książki.
Bardzo polecam przeczytanie scenariusza pełnego tekstów Paktofoniki. Jeśli ktoś oglądał film, polecam przeczytanie, choćby ze względu na usunięte z filmu sceny, które w książce widnieją.
Całość okrasza cudowny śląski żargon, który przydaje pikanterii, etnicznej egzotyki krajowej i tej realności zagubionej w amerykańskiej wszechobecnej rzeczywistości.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Patrick Rothfuss - Imię wiatru

9/10


Prawdopodobnie największą umiejętnością naszych umysłów jest zdolność radzenia sobie z bólem. Podejście klasyczne mówi nam o czterech bramach umysłu, przez które każdy z nas przechodzi zależnie od potrzeb.
Pierwsza to brama snu. Sen obiecuje nam ucieczkę od świata i całego bólu w nim. [...]
Druga jest bramą zapomnienia. Niektóre rany okazują się zbyt głębokie do szybkiego wyleczenia, czy wyleczenia w ogóle. [...]
Trzecia jest bramą do szaleństwa. Zdarza się, że umysł musi się zetrzeć z tak wielkim ciosem, że osuwa się w otchłań obłąkania. [...]
Ostatnie wrota to wrota śmierci. Ostateczna ucieczka. Nic nas nie zrani po tym jak odejdziemy, a przynajmniej tak nam wmawiano.*

Tym razem jakoś wyszło mi od cytatu. Kiedyś na początku chyba wspominałam, że moim ulubionym gatunkiem jest fantastyka, ale jakoś patrząc na mój blog do chwili obecnej,  sama nie byłabym przekonana, że tak właśnie jest. Jakoś niewiele fantastyki zdołałam tu do tej pory przemycić. Może dlatego, że do końca nie wiedziałam, którą z książek wyróżnić, jako tę pierwszą wspaniała. Właśnie skończyłam czytać pierwszy tom Kronik Królobójcy Patricka Rothfussa. Muszę szczerze przyznać, że jestem zachwycona. Jest to wspaniała powieść,po której kolejne części będę sięgać jak tylko się na nie natknę.

Pierwsze, co można powiedzieć o książce, to fakt, że składa się ona z opowieści w opowieściach. Wszędzie jest pełno historii, opowiastek, legend, czy wiejskich przyśpiewek z gronem prawdy. Język używany przez autora jest płynny i bogaty. Książkę czyta się łatwo i przyjemnie. Nie ma tu wielu nudnych przydługich opisów, które w wielu książkach fantasy mnie zniechęcają do dalszego czytania. Wszystko w książce jest spójne, logiczne i ciekawe. Autor pokazał wspaniałą część własnej wyobraźni i sprzedał ją nam w cudowny sposób.

Kvothe przykuł swojego ucznia poważnym spojrzeniem na dłuższy czas.
- Jesteśmy czymś więcej niż zbiorem części, które nas tworzą, Bast - odparł z lekkim wyrzutem w głosie.*

Imię wiatru to opowieść o Kote, pozornie nieszkodliwym, spokojnym i zrównoważonym, wesołym właścicielem zajazdu w odległej wiosce. Kiedy pewnego dnia dociera do gospody Kronikarz, który rozpoznaje w nim Kvothego, którego dzieje chce spisać od samego źródła, a nie składać z plotek i pogłosek. I tak zaczyna się opowieść prowadzona o sobie, przez samego siebie o chłopcu w brutalny sposób pozbawionym rodziców i rodziny, którą była cała wędrowna trupa wspaniałych muzyków, aktorów i śpiewaków. Chłopiec, po wielu dniach samotności w lesie, dotarł do miasta, które wcale nie okazało się łatwym i przyjemnym miejscem dla innych, a szczególnie dla samotnych, biednych dzieci. 

To była następna lekcja, którą miałem okazję poznać zbyt dobrze: ludzie oznaczali ból.*

Po długim pełnym traumatycznych często wydarzeniach życia na ulicy czasie, udało mu się dostać w końcu na Uniwersytet, gdzie, oczywiście, też nie było wcale tak łatwo, pomimo błyskotliwego geniuszu, którym się wykazywał. Nadal musiał walczyć o przeżycie, o utrzymanie.

Szczerze polecam książkę Patricka Rothfussa Imię wiatru nawet osobom nieszczególnie zainteresowanym gatunkiem fantasy. Tutaj magia życia codziennego z magią fantastyczną przeplata się w tak misterny i prawie niezauważalny sposób, że aż miło się robi. Nie jest to nachalna książka o czarodziejach z różdżkami wymachującymi zaklęcia gdzieś pod nosem. To książka pełna uczuć, namiętności, nienawiści, przyjaźni, ambicji, chęci zemsty - uczuć dławiących i gnających przed siebie ludzi od zarania. Tutaj podane we wspaniałej oprawie. Z cudownymi krajobrazami, niebanalnymi postaciami, ze wspaniałym humorem. Naprawdę warto poświęcić czas tej książce.


* ponieważ udało mi się zdobyć tę książkę tylko w oryginale, cytaty zamieszczone, są przełożone przeze mnie na potrzebę posta i mogą nie brzmieć jakoś bardzo literacko.

 

niedziela, 10 listopada 2013

Francesc Miralles - Miłość przez małe m




7/10



Ta opowieść, jak zwykle z historiami nie mojego gatunku, wpadła, a właściwie została mi wręczona, w ręce, dzięki mojej ulubionej Pani bibliotekarz z mojej szkoły, która na moje odwieczne marudzenie zawsze coś zaradzi i zazwyczaj iście trafnie. Tym razem, przeciwnie do Ofiary w środku zimy, ostatnio opisywanej, prosiłam o coś wyjątkowo niemorderczego, a lekkiego i nawet śmiesznego. 
Podstawową rzeczą, którą chciałabym napisać o tej książce jest to, że ona wcale, a wcale NIE jest śmieszna. Jest ciepła, miła i tchnie tym czymś dobrym życiowo, co zachęca nas, a przynajmniej mnie, do spróbowania jeszcze raz i znowu.
Książka ujęła mnie od początku tym, że jest to książka o mężczyźnie. Ostatnio jakoś w literaturze trafia mi się kobiet, szczególnie w lekturach gatunków lekkich, wesołych i przyjemnych. W dodatku są to często, żeby powiedzieć dosadnie, kobiety niespełna rozumu, co w ogóle nie odbiera im uroku, z masą kolorowych przygód. Ta jest inna. Podejrzewam, że jest sporo tego typu książek o mężczyznach, jak ta, lecz ta była dla mnie pierwszą i z tego powodu istotnie interesującą.
Książka, pomimo tego, że zawiera niewiele dialogów, jest pisana bardzo przyjemnym językiem i wśród ton przemyśleń wtrąca prawdy ogólne, czy rady, jak czerpać radość z dnia codziennego. To taki 'alchemik' naszych czasów, cudownie współczesny ze swoimi myślami i wspaniale wszechczasowy z ich wynikiem.
O treści powiem tylko tyle, oprócz tego, czego można się domyślić z powyższego, że tych wszystkich zmian w życiu dojrzałego naszego głównego bohatera dokonuje mała istotka z okładki, a mianowicie - kot. A jak, przynajmniej tym posiadającym kotomaniakom, wiadomo kot to zawsze KOT nie ważny jaki malutki.

 - Atomy i komórki nie są ważne.
- A ja myślałem, że są najważniejsze – odparowałem – oczywiście poza próżnią. Czytałem wystarczająco dużo na ten temat i wiem, że próżnia jest wszechobecna zarówno w kosmosie, jak i na poziomie komórek.
- Proszę zapomnieć o próżni. Największą próżnię ma pan w głowie.





sobota, 9 listopada 2013

Mons Kallentoft - Ofiara w środku zimy

7/10






Tradycyjnie zdając się w tym przypadku całkowicie na gust p. Kasi przyjęłam pod swój skromny dach wyżej wymienioną książkę.
Jeśli chodzi o kryminały, no cóż, któż z nas nie czytał jakiegoś w różnych etapach w swoim życiu, ja począwszy od Agathy Ch., poprzez takie nazwiska jak Coben, Koontz (w wydaniu kryminalnym tutaj wspominam), Kava, czy Barton, przeszłam przez mnóstwo interesujących bądź mniej zagadek ze śmiercią w tle. Nie będę tu pisać, że jest to mój ulubiony gatunek prozy ‚lekkiej’, bo i nie jest. Natomiast nie będę się też krygować mówiąc, że lubię li tylko książki ciekawe i głębokie. Kryminały lubię, żeby była jasność. Fakt, że często po 2-3 tygodniach nie mogę o nich powiedzieć w zasadzie nic więcej ponad to, że miło się czytało, wciągająca treść, ładny język, ale generalnie nie pamiętam o czym była. Tak to niestety z kryminałami u mnie bywa. Jest to czysta i przyjemna rozrywka wśród często mocno pracowitego tygodnia pracy, nie do myślenia, nie do zapamiętania, a do zwykłego ludzkiego relaksu. Zresztą, jak większość z Was pewnie wie, kryminały w zasadzie są takie same, o tym samym.
I tak pewnego dnia prosząc moją p. Kasię o książkę do relaksu miłą i tym razem nie śmieszną, a raczej krwawą, otrzymałam Ofiarę.
Nie ukrywam, że z pewnym poczuciem dystansu sięgnęłam po książkę p. Kallentofta określoną przez moje biblioteczne guru kryminałem zgoła ‚innym’. A inny był jej zdaniem dlatego, że zacytuję: ‚zmarli tu mówią’.
Szczerze mówiąc, nie wiem, czy bardziej mnie to, hmmm, przeraziło, odpędziło, czy zaciekawiło, ale książkę przyjęłam i nawet postanowiłam zacząć ją czytać tego samego dnia po powrocie do domu.
Malin, Tove, Zeke, Jane, Karim, Kalim – jedni z wielu postaci w książce, że tak siebie zacytuję: „Jeezuz, któro to chłopie, a któro i nie???’ Takie było moje pierwsze odczucie po niewielu przeczytanych stronicach. Te totalnie egzotycznie brzmiące imiona, których rodzaju dopasować nijak nie potrafiłam, zamotały mi w głowie kompletnie. Drugą myślą było, że nie dam rady przeczytać książki, bo nie ogarnę tych imion. Odłożyłam książkę na stoliczek i poszłam do kuchni przyrządzić sobie kupioną w celu spożycia przy czytaniu gorącą herbatkę, a, jak wiadomo, dobry i ciepły napitek rozwiewa zagmatwanie myślowe. Przygotowując ją biłam się z myślami, czy aby na pewno ciągnąć czytanie dalej, czyż może przerzucić się na inne dobro czytelnicze przyniesione równolegle z Ofiarą do domu. Na niezbyt dalekiej i wyczerpującej trasie powrotnej kuchnia-pokój postanowiłam dać Ofierze jeszcze pół godziny szansy. No tak Zeke to mężczyzna, Tove- kobieta, Jane -mężczyzna, a Malin kobieta i tak dalej. Rozróżniając już poniekąd płać moich ‚bohaterów’ pomyślałam, że jeszcze kilka stron pociągnę. No i co tu dużo mówić pociągnęłam te strony aż do ostatniej.
Książka, po trudnościach z przyswojeniem przynależności postaci do imion, odbiła mi się w duchu szerokim echem. Jest zdecydowanie ‚inna’. Mroczna, ciężka, wciągająca, przytłumiona i ziiiimna. Tyle chłodu nie czułam w żadnej książce. Cokolwiek może Wam się wydawać po przymiotnikach, które tu wypisałam, proszę, weźcie poprawkę na to, że są one jak najbardziej pozytywne. Ten kryminał z pewnością zapamiętam. Nie ma on lekkości modnych autorów, w książkach których opowieści o zmaltretowanych zwłokach czyta się jak nie przyrównując babską literaturę przy pucharku winka najlepiej w ogrodzie jeśli ktoś posiada. Po przeczytaniu odnoszę wrażenie, które pozostało mi do teraz, a Ofiarę przeczytałam już słuszny czas temu, że jestem w centrum komisariatu policji, ale nie takiego z filmów amerykańskich, a takiego ciemnego, szarego, tchnącego wieloma nierozwiązanymi sprawami, z policjantami, nie modelowymi panami w garniturach od Armaniego, a ciężko pracującymi ludźmi zmęczonymi, ze swoimi fobiami problemami, no i jeszcze praca.
Jak dla mnie książka jest świetna. Inna, trochę trudna, ale odczucia, które we mnie wzbudza są realne, rzeczywiste i prawdziwe. Bardzo polecam.

I  cytat na koniec:
Miłość i śmierć są sąsiadkami.
Mają tę samą twarz. By umrzeć, człowiek niekoniecznie musi przestać oddychać, nie musi też oddychać, by żyć.
Nie ma żadnej gwarancji, ani w przypadku śmierci, ani miłości


PS. A to, że zmarli mówią, to nie tak jak myślicie ^ udanej lektury.

piątek, 8 listopada 2013

Vanessa Diffenbaugh - Sekretny Język Kwiatów

6/10



Powieść o przewidywalnej treści gdzie bohaterką jest młoda właśnie osiągająca pełnoletność dziewczyna z domu dziecka, która z dnia na dzień musi stać się odpowiedzialną za siebie odrębną jednostką. Z garścią drobnych pieniędzy niewielkim dobytkiem i opłaconym na krótki okres czasu czynszem za pokój musi podjąć samodzielne, samowystarczające dorosłe, świadome życie. Tylko, czy umie. Czy spędzone lata w rodzinach zastępczych i kolejnych domach dziecka nauczyły ją na tyle życia i współodczuwania?
Jak napisałam sama książka nie zaskakuje zwrotami akcji, natomiast jest osadzona w tak innym klimacie od tych wszystkich takich samych książek – w kwiatach. Nie jestem ogrodniczką, nie jestem miłośniczką roślinek, ale w tej książce urzekły mnie i uwiodły. Te zwykłe trudności codziennego życia ulepione w mowę i język kwiatów sprawiają, że książka posiada to szczególne drugie dno, którego szuka się w szarej codzienności, odskocznię od szarości w tajemnicę, kruchość i ulotność.

czwartek, 7 listopada 2013

John Steinbeck - Myszy i ludzie

8/10



Ameryka lat 30 - wielki kryzys, tułaczka zarobkowa dwóch przyjaciół, George'a i Lenniego, upośledzonego olbrzyma o ogromnej sile, z której nie zdaje sobie sprawy, co często prowadzi do różnych kłopotów. Jest to historia wielkiej przyjaźni, żeby nie powiedzieć miłości (zanadto w tych czasach dwuznacznie to brzmi) dwóch mężczyzn. Taka historia na dobre i na złe, na zawsze. Taka opowieść o bliskości, ale i ogromnym dramacie i trudnościach, przywiązaniu, a przede wszystkim chyba o poświęceniu. Poświęceniu siebie samego i tak naprawdę dla rzeczy tak ulotnych jak oddanie, wywiązanie się z obowiązku, rzeczy, które, mam wrażenie, w obecnych czasach niewiele znaczą.
Książka jest objętościowo dość mizerna, ale treść i jej głębia rekompensuje to w dwój, jeśli nie w trójnasób.
Amerykański sen, to marzenie, które jest udziałem nie tylko samych Amerykanów, ale również całych mas emigrantów, a nawet niektórych, którzy emigrantami stać się nie mogą, tu został wspaniale opisany. Marzenie, realne, czy nie, wiodące ludzi naprzód, wciąż starających się sprawić, że stałą, ciężką pracą są w stanie doprowadzić swój sen do końca, do realizacji.
Cudowna opowieść, choć czytana przeze mnie lata temu, jeszcze na studiach, do dziś pamiętam wrażenie, jak najbardziej pozytywne, jakie na mnie wywarła. Zachęcam do przeczytania.

Książki są psa warte. Człowiek musi mieć kogoś bliskiego. Dostaje fioła jak nikogo nie ma. [...] Nieważne, kim jest ten drugi, byleby tylko był. Mówię ci! [...] Mówię ci, człowiek z tej samotności może się rozchorować!

środa, 6 listopada 2013

Janet Evanovich - Po drugie dla forsy

7/10



Kolejna odsłona kryminalnych przygód łowczyni nagród - Stephanie Plum. Tym razem, oprócz zawodowego poszukiwania kolejnego przestępcy, z różnym zaangażowaniem szuka również ... trumien, w założeniu na szczęście pustych, ale czego nie robi się dla kasy :) Również tym razem jej przygody przysparzają jej niekoniecznie miłych doznań, a dodajmy do tego zagrożenie dla babci Mazurowej no i z samej pracy w, po części, kryminalistyce dochodzi kwestia rodzinna. 
Książka ogólnie dość udana, jak poprzednia, która odniosła niebywały sukces na rynku, sporo fajnego humoru, szczególnie auto-humoru głównej bohaterki, która naprawdę w wielkim przymrużeniem oka traktuje i siebie, i swoją pracę, i jej stosunki z przystojnym policjantem Morellim. W tym 'odcinku' (potraktuję tę serię jako serial, na własny użytek, gdyż koleżanka uraczyła mnie kolejnymi 8 książkami o Stephanie, które teraz grzecznie leża na półeczce i czekają na swoją kolej do przeczytania) jest tyle samo wad, co zalet ile w poprzednim i wcale nie zmniejsza to radości z czytania.

Miałam taki miły cytacik do pierwszego tomiku, ale zapomniałam go wkleić, więc przytoczę go teraz, pomimo, że nie jest on z tej części.

Rzecz, się dzieje na obiedzie u mamy Stephanie, właściwie jeszcze przed wejściem do domu, po nieszczęśliwym 'wypadku' z kluczykami do samochodu, którego sprawcą (wypadku, nie samochodu) był niejaki Morelli.

Z kuchni wyjrzała babcia Mazurowa.
- Czy ktoś zwymiotował nam pod drzwiami?
- Nie, to Stephanie tak śmierdzi - usłużnie wyjaśniła mama.

wtorek, 5 listopada 2013

John Green - Gwiazd Naszych Wina

 6/10



Jest to historia nastolatki chorej na raka. A czy istnieje dobra książka o umieraniu? A zła, czy istnieje zła? Niestety, nie ma dobrych, czy złych książek o umieraniu. J. Green napisał książkę, która przesycona jest 'przypadkami śmiertelnymi,'  lub nie umierającymi, a kalekimi w pewien sposób. Autor nie napisał książki o umieraniu, napisał książkę o życiu i nadziejach, marzeniach młodych ludzi, którzy tylko czasu mają troszkę mniej niż przeciętny nastolatek do ich realizacji.
Książka jest książką dobrą/bardzo dobrą, choć pisana jest głównie stylem dla nastolatków wygodnie się ją czyta i, przynajmniej ja nie miałam, nie posiada wrażenia tomiszcza z traktatem o śmierci.
 W końcu nie ma chwały w żadnej śmierci.

Myślę, że warto przeczytać tę książkę choćby po to, żeby złapać dystans do siebie i do własnych problemów. W końcu, co to za problem kiedy się pokłócę z koleżanką w perspektywie odchodzenia, odpływania i znikania, nie z własnej woli. Naprawdę cudownie jest widzieć, że można znaleźć małe radości w cierpieniu, można się otworzyć na innych i przestać uprawiać martyrologię własnego ciała i własnych osób.



poniedziałek, 4 listopada 2013

Marcin Wrona - Wrony w Ameryce

3/10


Hmmm nastawiałam się na fajny opis amerykańskiego snu w zderzeniu z amerykańską rzeczywistością pisaną w sposób humorystyczny, ale rzetelny z racji zawodu autora. Otrzymałam miskę ciepłej brei o w miarę zjadliwym smaku.
Książka pisana raczej bez polotu, częściowo jak sprawozdania dla tv, czasami jak opowieści dla rodziny.
Można przeczytać dla samych faktów i różnic między Ameryką a nami, ale nie jest to zbyt szczególna pozycja.
Mam wrażenie, że autor pisze z perspektywy człowieka, który nic nie widział, nic nie słyszał i nigdzie nie był. W sumie nawet dla osoby, która nie podróżowała zbyt wiele, świat - telewizja, internet, książki podróżnicze itp. trzeba się troszkę napracować, żeby zaproponować ludziom coś fajnego, a nie chłam, który się sprzedaje dlatego, że w tytule pojawi się Ameryka.
Wielkie rozczarowanie.

niedziela, 3 listopada 2013

Jane Austen, Seth Grahame-Smith - Duma i uprzedzenie i zmbie

6/10



To książka przeczytana trochę na przekór wszystkiemu. Po pierwsze, nie lubuję się w romansach, a romansach historycznych szczególnie nie, jeśli idzie o zombie, to też raczej mnie nie wzruszają, bo cóż za uniesienia i nadzieje może takież zombi posiadać - mózgi i niestety nic więcej.
Duma i uprzedzenie i zombi ma właśnie to wszystko tyle, że razem wzięte. Dla mnie była to całkiem interesująca lektura pod względem wymieszania gatunkowo - emocjonalnego dająca całkiem zabawną całość. Dobrze się ubawiłam przy miłosnych uniesieniach okraszonych żałosnym wyciem w tle: 'mózgi, mózgi, jeść, jeść.' Oczywiście to nie żaden bezpośredni cytat z książki, niemniej, tak na własny użytek skleciłam potrzeby drugoplanowych, choć w sumie nie aż tak bardzo drugo-, bohaterów powieści. 
Z pewnością nie jest t książka dla strudzonych życiem ludzi poszukujących wyższych uniesień od rzeczywistości. To powieść nietypowa, wręcz absurdalna, ale dzięki temu zabawna i nie zbytnio natchniona, a wszelkie zbyt ckliwe momenty mające udział w szlachetnej twórczości Jane Austen są, przez wątek akcji zwalczania i gromienia nieumarłych, trochę bardziej ożywione ( o zgrozo! ożywione w pladze zombie). 
Z pewnością nie jest to książka dla każdego, ludzie szukający pięknych historii niewiele tu znajdą, ponieważ nieumarli zbyt często się pomiędzy sprawy żywych i kochających wplatają, a tych, którzy szukają horroru, czy rozlewu krwi ta druga romantyczna strona odrzuci. Jakkolwiek polecam przekonanie się na własnej skórze, czy jesteśmy w stanie przeczytać sparodiowaną w sposób haniebny dla niektórych sposób, czy pozostać przy klasyce.



sobota, 2 listopada 2013

Jill Gregory, Karen Tintori - Księga Imion

6/10




Kolejna z książek - czytadeł, które się czyta lekko, szybko, dla krótkotrwałej przyjemności.
To kryminał, thriller, czy książka akcji, sama nie wiem. Opowieść osnuta jest na kabale z głównymi bohaterami Amerykaninem i Izraelitką usiłującymi nie pozwolić na zagładę świata. Akcja dzieje się szybko i w wielu miejscach świata, co lubię w książkach, ponieważ możemy przy czytaniu również i popodróżwać po rozmaitych zakątkach. Książkę czyta się jednym tchem, nie jest ona zbyt opasłym tomem, zaledwie koło 300, jeśli dobrze pamiętam, bo czytałam ją dość dawno, więc nie trzeba mieć strasznie dużo czasu, żeby ją przeczytać, niezależnie od tempa czytania.
Dlaczego taka ocena? Gdyby to była pierwsza książka tego typu na pewno byłoby koło 7 ze względu na brak nudy i ciągłą akcję, i wszystkie religijne i sekciarskie odnośniki. Niestety począwszy od Dana Browna, mnóstwo tego typu książek pojawiło się w międzyczasie, co obniżyło ich wartość interesującej nowości. Niemniej, jest to bardzo przyjemna książka do poczytania.

piątek, 1 listopada 2013

Dorota Terakowska - Poczwarka

7/10


„Ileż takie dziecko wyzwala emocji i uczuć, jaką walkę człowiek musi stoczyć sam z sobą i jakież to kłębowisko myśli”, stwierdził gniewnie, a ten gniew jak zwykle skierował ku córce.”


Książka, którą postanowiłam przeczytać po kuluarowych czytelniczych rozmowach w pracy. Książka przedstawiona mi jako dramat, w którym to mężczyzna opuszcza kobietę w momencie kiedy ona go najbardziej potrzebuje. Klasyka – dramat życiowy, klęska, porażka, a kobieta zawsze zostaje sama – siłaczka.
Przeczytałam. Prawie jednym tchem. Nie zgadzam się. Nie zgadzam się z tym, co napisałam wyżej. Życie niestety nie jest takie proste, a ja rozumiem tego mężczyznę. Może nie rozumiem, ale mam do niego empatię. Jestem kobietą, jestem matką, ale tu i teraz, nie wiem, czy miałabym tyle siły ile bohaterka książki. Może tak. A może nie. Życie, jak widać, to nie bajka. I wiecie jestem w stanie zrozumieć dlaczego ten mężczyzna – ojciec zachował się tak, a nie inaczej. Myślę, że gros kobiet po lekturze tej książki, ma podobne odczucia – zły, niedobry chłop, jakie to typowe. Ale ja uważam, że w sumie on był tu bardzo pokrzywdzony, przez los, życie. To łatwo mówić powinien być przy niej zawsze, ale tak się nie da. Jesteśmy tylko ludźmi, a jego ułomny stosunek do wartości skądś musiał się wziąć. To jego mi szkoda, czy tak jest, że płeć męska jest silniejsza tylko fizycznie? Nie wiem. Tak piszą psychologowie, ale może tak jest po prostu wygodniej. Kobiety też nie są silne, bywają, ale chyba tylko dlatego, że tak się im każe, od dziecka.
Książka jak najbardziej mięsista, ciężka tematycznie i trudna. Choć z drugiej strony czyta się ja łatwo, bo język jest miły. Jest to książka, tak naprawdę nie wiem o czym, tzn. wiem, ale poprzez wątek drugi, jest dla mnie zbyt pobożna. Ja, jako klasyczny przykład agnostyka, nie koniecznie podążałam wątkiem powstawania ogrodu, te części traktowałam dość pobieżnie i powierzchownie. Treścią książki dla mnie osobiście nie był dramat opuszczonej, ale tragedia mężczyzny, który nie umiał odnaleźć siebie, który się zgubił gdzieś po drodze.
Niesamowity opis uczuć i przeżyć osoby, która będąc w środku jest na zewnątrz wydarzeń i nie potrafi nie umie się pogodzić sama ze sobą. Chyba mało która z nas kobiet, odczuwa tę książkę tak jak ja tutaj, jako tragedię mężczyzny, któremu zawalił się świat i który nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc, bo w opinii innych to on jest tym złem. Walka w nim samym jest dramatem chyba największym jaki ludziom jest dany w obliczu nieuchronnego życia.

„Rzeczywiście, trawa urosła”, stwierdziła w myślach, zerkając na trawnik jeszcze raz. „Rośnie wtedy, gdy nikt na nią nie patrzy, a że nie wiedziała, iż patrzę, więc sobie rosła,” pomyślała odrobinkę bez sensu.”

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...